poniedziałek, 5 grudnia 2016

Jest jeden bóg - śmierć. A co mówimy śmierci? Not today.

Godność| Lady Ariana Stark
Wiek| 17
Ród| Stark
Stanowisko| Lekarka
Osobowość| Ariana to odważna, waleczna i lojalna kobieta, zawsze stara się dotrzymywać danych obietnic i być szczera. Jest przede wszystkim jednak porywcza i impulsywna, prawie zawsze działa nieprzemyślanie, a do tego nie potrafi ugryźć się w język. Nie lubi przegrywać, ale przyjmuje porażkę z dumą. Prawie nigdy nie akceptuje pomocy, jest niezależna. Kiedyś była zbyt ufna, przez co zawiodła się na ludziach i ciężko zdobyć jej zaufanie. Gdy ktoś się jednak do niej zbliży, nabiera wielkiej słabości do tej osoby i opiekuńczości. Jest wrażliwa i trudno patrzeć jej na krzywdę innych, pomaga słabszym. to delikatna, czuła i uczuciowa osoba, która potrafi jednak walczyć o swoje. Nawet jak ktoś ją zrani, to zazwyczaj wybacza (nieważne, ile razy Ci powie, że nie xd). Na co dzień spotyka się ze śmiercią, nie boi się krwi ani ran. Ariana jest przede wszystkim bystra, czymś musi nadrabiać bycie kobietą. Jej spryt i niezależność niejednego zadziwiają. Twardo stąpa po ziemi, to realistka, która na wszystko musi mieć dowód, podważa istnienie bogów i drwi z legend o rycerzach i smokach. Czasem bywa bezczelna, ale, jak wcześniej było wspominane, pod wpływem impulsu lub nagłego gniewu. Na co dzień bywa raczej miła, ale nie znaczy wcale, że bezproblemowa. Nie boi się wyrażać własnego zdania, stawia się nawet ojcu, który ma wobec niej różne plany. Potrafi być bezlitosna i wyrachowana, ale nigdy nikogo nie skrzywdzi dla własnych celów. Szybko kojarzy i nie daje się podejść, chociaż czasem gra głupiutką córkę lorda. Dostojna, dumna, ale przy tym i zabawna, łatwo zjednuje sobie sympatię. Chociaż ludzie gromadzą się wokół niej, ona sama twierdzi, że jest samotniczką i wystarcza jej własne towarzystwo. Miłośniczka książek. Zbuntowana, nieuległa, uparta jak osioł i czasem irytująca, aczkolwiek jej ciotka docenia jej mocny charakter. Ufa tylko swojej ciotce i Nymerii, którą traktuje jak najlepszą przyjaciółkę.
Historia| Jest córką Merla i Jaene Starków. Wychowywana w rodzinnym zamku, kiedy osiągnęła dojrzały wiek, ojciec chciał ją wydać za wielu mężczyzn, każdego jednak odrzucała, a nawet groziła, że zostanie milczącą siostrą. Na nic zdały się prośby i błagania - Ariana wyruszyła do ciotki, z którą ma bardzo dobry kontakt, aby w jej zamku spełniać się w życiowym powołaniu - jako lekarka.
Serce| Jest święcie przekonana, że miłości nie ma i każdemu mówi, że nigdy się nie zakocha.
Zwierzę| Nymeria, mieszanka wilkora z wilkiem. Nie odstępuje swojej pani nawet na krok.
Ciekawostki| Uwielbia uczty, zabawy, a przede wszystkim tańce. Dobrze jeździ konno. Jest bardzo dobrym lekarzem, zna się na tym jak mało kto. Dobrze włada łukiem, broń biała to nie jej bajka, chociaż sztyletem potrafi się obronić. Typ nocnego marka, lubi się wymykać. Interesują ją podróże, marzy o wyprawie za wąskie morze.
Kontakt| ~Hejter, kicuskicalka@gmail.com

Autor| Chętnie popiszę z kimkolwiek. Raczej nie za często odpisuję...chyba, że się wkręcę. Nie zaczynam pierwsza ^^

Na zdjęciu Nina Dobrev.

niedziela, 4 grudnia 2016

Od Christiana cd Lyanny

Włożyłem miecze do pochwy zarzuconej na plecach, wsadziłem nóż do butów oraz wsadziłem w pas, wziąłem też łuk, który przerzuciłem przez ramię i wyszedłem z komnaty, po drodze założyłem kaptur i wyszedłem na zimno, skierowałem się do stajni, wziąłem karą klacz, szła obok mnie posłusznie. Ruszyliśmy w głąb lasu, Demon już dawno był na zewnątrz, polował. Znalazł nas po kilku minutach, miał cały czerwony pysk od krwi zabitego zwierzęcia, oblizywał się zadowolony ze swojego wyjścia. Pogłaskałem go i z uśmiechem nagrodziłem, usłyszałem jak ktoś łamię gałązkę. Demon wytężył słuch, a ja razem z nim, zdjąłem łuk w ramienia i wziąłem jedną ze strzał, broń trzymałem w pogotowiu. Zrobiłem kilka kroków do przodu i zauważyłem postać siedzącą za drzewem, widziałem tylko włosy, rude włosy, oraz nogę, podniosłem łuk i przyłożyłem strzałę, naciągnąłem cięciwę, a strzała wyleciała, wylądowała prosto obok twarzy dziewczyny.
- Nie powinnaś była się kryć, to wzbudza podejrzenia – powiedziałem i zarzuciłem łuk na ramię, podszedłem do dziewczyny, która siedziała skulona.
- Wracaj do domu, tu nie jest bezpiecznie, jest pełno osób, które chciałoby zabić. Dajmy na przykład takiego mnie, lubi zabijać, ale jeśli nie dostanie za to pieniędzy, po co mu to? – powiedziałem i sam zastanowiłem się nad swoim pytaniem.
- Jestem…
- Nie obchodzi mnie kim jesteś, ważne, żebyś wróciła do domu, bo inaczej zginiesz – przerwałem jej i podniosłem ją, była ode mnie dużo niższa, spojrzałem w jej oczy, rozpoznałem ją.
- Gdzie twój wilkor, księżniczko? – zapytałem z lekkim uśmiechem. – podobno masz jednego. 
- Mam, wreszcie mnie poznałeś – prychnęła urażona. Wywróciłem oczami.
- Księżniczko, to las, jest ciemno, słońce już dawno zaszło, miałbym Cię poznać? – zapytałem i odsunąłem się od niej z lekkim uśmiechem. Usłyszałem kroki, ktoś się zbliża, rozejrzałem się i ujrzałem mężczyznę z łukiem wymierzonym w dziewczynę, zbliżał się powoli, skinął mi. Znałem go, miał kolejne zlecenie, uśmiechnąłem się do niego, księżniczka nawet nie zwróciła na to uwagi. 
- Jesteś…
- Przystojny? Odważny? Kochany? Cudowny?
- Nie, wręcz przeciwnie – powiedziała, a ja udałem oburzenie.
- Myślałem, że trzeba się odwdzięczać za uratowanie życia. Mogłaś kłamać – rzekłem, a ona zmarszczyła czoło zdziwiona.
- Przed kim uratować? – zapytała, a ja wyjąłem miecz i odbiłem strzałę, wyciągnąłem nóż z buta i rzuciłem nim w Ariana z lekkim uśmiechem. Nie lubiłem go.
- Przed nim – powiedziałem i schowałem miecz oraz poszedłem po nóż, wyciągnąłem go z ciała zabitego. Wytarłem o jego ubranie krew i schowałem na swoje miejsce.
- Nie ma za co, a teraz wróć do zamku, niech tam Ci wypucują butki – powiedziałem i uśmiechnąłem się, wsiadłem na klacz, która posłusznie czekała na moją komendę. Dałem jej łydki i ruszyliśmy w stronę miasta.
- Zabierz mnie ze sobą! – krzyknęła dziewczyna, trochę przestraszona, nie dziwiłem się jej, niedawno usiłowali ją zabić, możliwe, że ktoś jeszcze czyha tutaj na jej życie. Zatrzymałem konia i wyciągnąłem dłoń, podbiegła i chwyciła się jej, podciągnąłem ją, a ta wsiadła na konia. Chwyciła się mnie, a ja zaśmiałem się.
- Nienawidzę Cię – powiedziała.
- Oj, jeszcze zmienisz zdanie – rzekłem – jak wszystkie – dodałem w myśli.

Lyanna?

piątek, 2 grudnia 2016

Od Lyanny cd Dalrana

- Jakikolwiek wpływ? - zacisnęła zęby w przypływie wściekłości i wstrzymała oddech - jakikolwiek wpływ? Jesteś młodym Velaryonem, jak mniemam, więc  p o w i n i e n e ś  mieć jakikolwiek wpływ! - uniosła lekko głos, lecz starała się nie być zbyt agresywną. Z całą pewnością nie pomogłoby to jej zbytnio, a tylko utrudniło ucieczkę z zamku wroga. Przymrużyła lekko oczy.
- Uwierz mi - zaczął po krótkim wahaniu, rozważnie dobierając słowa - Nie mam. Zaraz gwardzista przyniesie ci coś do jedzenia i trochę wody...
- Twoi ludzie mnie porwali. Porwali w świętym miejscu, do cholery! - wycedziła, chociaż wiedziała, że to żaden argument.
- Wojna - skwitował krótko, a ja nie mogłam się z nim nie zgodzić - To zwie się wojną.
Nagle do lochów wkroczył mężczyzna w sile wieku, dzierżący w dłoniach chleb i dzban wody. Zawahał się chwilkę, widząc syna swego pana obok więźniarki, ale złożył to, co przyniósł, przed kobietą. Nie odezwał się przy tym żadnym słowem; żadnym westchnięciem, ani nawet najcichszym odgłosem. Po momencie, nieco skrępowany, wyszedł sztywnym krokiem na światło dzienne.
- Nic wam to nie da - oznajmiła w miarę konsumowania posiłku; była głodna, jak nigdy dotąd, więc łapczywie brała coraz to kolejne kęsy chleba - Nie łudźcie się.
- Co nic nam nie da? - z początku rozmówca najwyraźniej nie zrozumiał jej skrótów myślowych.
- Porwanie mnie - zmierzyła go wzrokiem - Mój ojciec ma rozum. Nie odda tronu wrogowi, choćbym miała gnić w tej pieczarze po wsze czasy, pożerana przez szczury.
- Więc teraz zwą to rozumem? - odparł dobitnie. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc w pierwszej chwili, co mężczyzna miał na myśli.
- Owszem - odrzekła po chwili - władza ma pierwszeństwo, jak sądzę. Tak mnie uczono. Pomyśl: przejmiecie koronę, a wszystkich Weaverów wyrżniecie w pień. Wypędzicie, pomordujecie. W życiu trzeba mieć priorytety; dla mnie jest nim tron.
- Cenisz go ponad rodzinę? - zadał jej pytanie, nie wykazując żadnych większych emocji.
- Otóż to. W obecnej sytuacji politycznej korona oznacza moje życie, a moje życie jest mi najmilsze.
- Skoro twój ojciec pozwoliłby ci tu zginąć, by tylko nie oddawać nikomu władzy, to i tak: cóż z tego będzie miał? Jak słyszałem, śmierć nadchodzi już do niego wielkimi krokami. Braci ci zabito... Cokolwiek nie zrobisz, będzie źle.
- Dobrze wiesz, kto zabił Raynalda, mojego drugiego brata - spauzowała na chwilkę, dając sobie czas na przemyślenie swych słów - Wy. Twój ród. Ktoś od was. Ale miejcie na uwadze, że choćbyście wybili połowę naszego domu, my zawsze spłacamy swoje długi.
- To nie było zależne ode mnie - odparł z kamienną twarzą. Poczuła lekki niepokój, nie mogąc wyczytać żadnej emocji z jego mimiki.
- Uwierz mi, gdybyś chciał, miałbyś znaczący głos w rodzinie, Dalranie Velaryonie - tymi właśnie słowami zakończyła rozmowę.

***

Blask słoneczny, a raczej jego żałosna imitacja, oślepił jej oczy. Świat wydawał się być zupełnie inny, gdy wyszła wreszcie go ujrzeć. Zapowiadało się na to już od wielu dni, lecz śnieg zaskoczył ją dopiero teraz, gdy miała okazję wyjść na zewnątrz. Nie był to niestety słodki smak wolności, lecz rozkaz od samego lorda Velaryona, by przetransportować ją do jednej z Bliźniaczych Wież, znajdujących się ze dwa dni drogi na wschód. Czuła się o wiele lepiej, gdy dostała ciepłe futro i mogła zdjąć wreszcie swoją brudną, podartą już, atłasową suknię. Lecz teraz jej ręce znów były związane, a ona sama umierała od środka, nie mogąc przyjąć do siebie myśli o swej porażce.
Młody Velaryon, ten sam, z którym jeszcze dzień wcześniej prowadziła dyskusję, miał być właśnie tym, co miał ją tam przetransportować. Lyanna pomyślała, że to może dlatego, że sprawami zamkowymi zajmą się w międzyczasie jego ojciec oraz starszy brat, a ten młodszy - zdaje się, niepotrzebny - wysłany został w podróż na zimne równiny Lodowych Ziem.
Koń był spory, a siodło też niemałe, więc dama siedziała, unieruchomiona, za plecami młodzieńca. Gdy wyjeżdżali z fortecy, przymknęła oczy, modląc się, aby był to jakiś sen. Nie był. Naprawdę została porwana, naprawdę właśnie jechała do Bliźniaczych Wież ze swym wrogiem, i nie mogła nic zrobić. Gdyby tylko Mortimer tu był! Zagryzłby tego konia, będąc sam niewiele mniejszy od dzikiego kota. Lyanna miał cichą nadzieję, że skoczyłby do gardła i młodemu Velaryonowi, przywracając jej tym samym kuszącą wolność.
- Jak długo jeszcze będziemy jechać? - zapytała po paru godzinach wędrówki, przerywając okropne milczenie.
- Jesteśmy niedaleko.
- Dzień? Pół dnia? 
- Jesteśmy niedaleko - powtórzył.
- A może się zgubiłeś i nie wiesz, gdzie jesteśmy? - uniosła brwi, uśmiechając się lekko.
- Wiem, gdzie jesteśmy - odparł ozięble, nie zwracając ku niej swej twarzy.
Pokiwała głową w zadumie.
- W porządku, w porządku! - wycofała się ostrożnie - Nie czujesz się źle z tym, że jesteś tak wykorzystywany? No spójrz: twój tatko i braciszek wygrzewają się wśród tych czterech ścian, a ty co? Będziesz jechał dwa dni w tym mrozie, z dziewczyną, której nie znasz? - przechyliła lekko głowę - Pasuje ci to, naprawdę? Bo jesteś najmłodszy? Nie pozwól na to. Mógłbyś mieć głos, mógłbyś zarządzać całym swoim rodem - ciągnęła zachęcającym głosem - Mam na to sposób. Wiem, co możesz zrobić, żeby być najważniejszy w rodzinie. 
- Jeszcze wczoraj odnosiłaś się do mnie z wrogością - zauważył podejrzliwie.
- Zapomnij. Jesteś inny, niż starsi z Velaryonów. Wiesz, da się ciebie lubić. Jak dojedziemy do Wież, mogę to wszystko ci wytłumaczyć... Jeśli chcesz - uśmiechnęła się, starając się, żeby nie zdradzać mych planów. To musiało się powieść.

Dalran? Niebezpieczna kobietka ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Seline cd Dalrana

Rozejrzałam się jeszcze raz po podwórzu, ale nie zauważyłam więcej kruka, więc przypisałam pierwsze ważenie swojej wyobraźni. Zwróciłam wzrok na mężczyznę, kręcąc głową.
- Nie potrzebuję pomocy... - zaczęłam z westchnieniem, a widząc, że Dalran spogląda na stajnię, skinęłam w tę stronę głową. - Sądzę, że jest tam wystarczająco ciepło - zapewniłam. - Czy właśnie tam zmierzasz, sir? - zapytałam, wyczytując wszystko z jego spojrzenia.
- Lady - uśmiechnął się, podając mi ramię, które ujęłam i podążyliśmy w tamtym kierunku, chcąc schronić się przed zimnem. 
Kiedy tylko otworzyłam drzwi do stajni, od razu owionął nas charakterystyczny zapach koni i ciepło, które wydawało się wybawieniem po pobycie na zewnątrz. Dalran zamknął za nami drzwi, a ja w całkowitej ciemności zdałam się na swoją pamięć i podeszłam do pochodni znajdującej się na ścianie. Zapaliłam ją, oświetlając pomieszczenie.
- Jeśli martwi się lord o konie, mogę zapewnić, że nasi stajenni są sumienni i troszczą się o zwierzęta - zapewniłam wskazując na boksy. - Żadnego z koni nie powierzylibyśmy niezaufanej osobie.
- Nie wątpię w to - uśmiechnął się Dalran. - Po prostu moja siostra bardzo martwi się o swoją klacz i, bez urazy, wolała, bym upewnił się, że nic jej nie grozi, gdyż jest ciężarna.
Skinęłam głową, nie uznając jego słów za obrazę, a raczej doceniłam je, odnajdując w nich troskę; i o zwierzę, i o siostrę.
Podeszliśmy więc do boksów, by lord mógł na własne oczy przekonać się o stanie zarówno klaczy, jak i innych swoich koni, a ja podeszłam do boksu jednego z ogierów należących do ojca. Był żywiołowy i czarny jak kruki, których ostatnio tak wytrwale wypatrywałam. Widać było po nim, że jest już dojrzały, ale jeszcze młody i pełen sił. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, dotykając miękkiego pyska konia, który na razie nieufnie obserwował każdą próbę pieszczot.
- Należy do ciebie? - zapytał Velaryon, a ja drgnęłam, nie wiedząc, że stanął tuż za mną.
- Do ojca - odpowiedziałam tylko, opuszczając dłoń, która od razu została trącona przez mokry nos mojej wilczycy, która zazdrosna, także domagała się mojej uwagi. - Znalazł go niedawno, błąkającego się niedaleko. Był cały poraniony - powiedziałam cicho, wskazując na szramy znaczące gdzie nie gdzie umięśnione ciało pięknego ogiera. - Myślę, że może to być koń jednego z rycerzy. Że może to był koń jednego z rycerzy. Nikomu nie pozwala się dosiąść. Zwierzęta się przywiązują, a ten ogier na pewno był wierny właścicielowi, którego by nie zostawił. Widać też w jego oczach strach, który może powodować tylko wojna. W oczach ludzi też wiele razy widziałam ten strach, chociaż równie dobrze może to być zdumieniem nad ludzką okrutnością...
Kiedy odwróciłam się i zobaczyłam, że Dalran przygląda mi się uważnie, spuściłam wzrok, zawstydzona własnym wywodem.
- Przepraszam, nie przyszliśmy tu po to, bym zanudzała cię... 
- To było ciekawe - zapewnił mnie mężczyzna. - I bardzo dojrzałe... Martwisz się o brata, prawda? - zapytał.
Już miałam zapytać, skąd wie, ale zrozumiałam, że mojego zdenerwowania na każdą wzmiankę o Arkadiusie nie da się nie zauważyć, skinęłam więc głową, podchodząc do boksu klaczy lady Velaryon. 
- Czy jesteś już spokojny o zwierzę? - zapytałam z nieśmiałym uśmiechem, spoglądając na kuca.

(Dalran?)

I might only have one match, but I can make an explosion.

Godność| Will Carter, przez niektórych nazywany pieszczotliwie Willy.
Wiek| 28 lat
Ród| Służy rodowi Trant.
Stanowisko| Rycerz
Osobowość| Ach, stary, dobry Willy. Od dziecka chciał być władcą wszechświata i super-ważnym człowiekiem. Jako mały chłopiec uczył się na własną rękę walki mieczem, jako nastolatek zaś - prawdziwym, wykutym ze świetnej jakości stali. Naprawdę sporo można by mu zarzucić, ale na pewno nie dałoby się go oskarżyć o słomiany zapał - jeśli już sobie coś ubzdura, nic nie jest w stanie go odciągnąć od pomysłu. Większość osób bawi ta cecha u tak rosłego mężczyzny, jednak znajdzie się i część, która podziwia jego wytrwałość. Z pozoru Will wydaje się być dość naiwnym człowiekiem, wierzącym ślepo w swoje powodzenie i dobroć świata. W istocie jednak tak nie jest - może i to fakt, iż większość rzeczy robi z zapałem, lecz do optymistów z całą pewnością nie należy. Nie można również zaliczyć go do realistów - jego dusza jest całkowicie pesymistyczna. Niejeden pomyślałby, że biedny Willy skrywa pod swoją uśmiechniętą maską zaawansowaną depresję, ale niestety sprawy nie są takie znów proste. Carter, jako typowy dumny mężczyzna, zbytnio ceni swoje życie, by  s a m e m u  sobie je odebrać. Jego największym marzeniem jest zginąć w honorowej walce albo zasłużyć się jako bohater wojenny, zyskując chwałę i sławę. Początkowo poznany, może wydać się całkowicie nieszkodliwy - tak też po części jest, gdyż w jego przypadku nie trzeba się obawiać spisku czy podstępnego morderstwa, ze względu na to, że Will jest człowiekiem nad wyraz honorowym i uważa, że okryłby się tylko hańbą, gdyby czegoś takiego dokonał. Jako poddany jest bardzo lojalny i zostaje wraz ze swoim domem, do końca broniąc jego dobrego imienia. Nie chce zbytnio przywiązywać się do ludzi, gdyż ma wrażenie, że dziwnym trafem wszyscy wokół niego padają jak muchy, co sprawia tylko i wyłącznie ból - chociaż przez lata udało mu się już jakoś nauczyć radzić sobie z tym faktem. Podsumowując - mimo, iż jest dość niedoceniany i traktowany pobłażliwie, wciąż stawia przed sobą nowe wymagania i stara się być ideałem rycerza.
Historia| Will, trzecie dziecię z siedmiu Carterów, jako mały chłopiec zawsze przypominał innych, typowych małych chłopców. Uwielbiał bójki, uczył się z braćmi walczyć mieczem i fascynowała go Nocna Straż. Jako chłopak wieku nastoletniego, rozważał nawet przywdzianie czerni, jednak wszystko to legło w gruzach, gdy niefortunnie zdarzyło mu się - jak i wielu innym chłopcom w tym wieku - się zakochać. Eileen była śliczną, rudowłosą dziewczyną, urodzoną w tym samym nawet roku, co Will, ale z początku zdawała się nie odwzajemniać silnego uczucia młodzieńca. Nie wiadomo jednak, czy w akcie desperacji, czy nagłego uświadomienia sobie swej miłości do Willa, Eileen w końcu przyjęła zaloty chłopaka, gdy oboje mieli po dwadzieścia jeden lat. Ślub odbył się rok później, a młodej parze żyło się w dostatku przez następne pięć lat. Pięć - bo właśnie wówczas kobieta, już ciężarna, zachorowała, by około miesiąc później odejść, wraz z nienarodzonym dzieckiem. Willa, który do tej pory stracił już dwójkę rodzeństwa i jednego rodzica, śmierć małżonki kompletnie podłamała, a mężczyzna stracił jakąkolwiek nadzieję na lepsze życie. Długo walczył z żalem i cierpieniem, ale, jak to mówią, czas goi rany, więc w ciągu następnych dwóch lat Will powoli dochodził do siebie i uspokajał się. Zaczął być oddanym swej pracy człowiekiem, pozbawionym jakichś większych perspektyw, nie wierzącym, że jeszcze kiedykolwiek jakaś kobieta zagości w jego sercu. 
Serce| Jedna strata była już wystarczająco bolesna... Czy da radę otworzyć swoje serce raz jeszcze?
Zwierzę| Koń o imieniu Zefir i wilczyca, zwana Bestią.
Ciekawostki|

  • Jest bękartem.
  • W wieku lat dwunastu dostał od wuja miecz, zwany Ogniem, i walczy nim po dziś dzień.
  • Jego ojciec zginął w wojnie, gdy chłopiec miał dwa lata, więc przez całe dzieciństwo wychowywany był jedynie przez matkę.
  • Dobrze jeździ na koniu.
  • Miecz jest raczej bronią, którą walka wychodzi mu najlepiej. Z łuku potrafi strzelać jako-tako.
Kontakt| micasa [howrse] / milena311k@gmail.com [ADMIN]

Autor| Popiszę z kimkolwiek - postacią dorosłą, dzieckiem, facetem czy laską -- wszystko jedno ^^ Forma dowolna, dostosuję się~


Na zdjęciu Richard Madden.

od Dalrana - cd Seline

Dalran zadrżał, po raz kolejny w duchu przeklinając samego siebie za bycie na tyle głupim, by wyjść nocą na ośnieżone podwórze niemalże w samej cienkiej koszuli. Mógłby co prawda spokojnie wrócić do przeznaczonemu mu przez gospodarzy pokoju po gruby, podbity futrem płaszcz, ale obawiał się, że przy okazji zbudziłby domowników, z dwojga złego wolał więc jednak marznąć na zimnie. Potarł własne ramiona, starając się wykrzesać skąd choć odrobinę zbawiennego ciepła. Cholera. Mógł chociaż narzucić na siebie coś więcej niż lekką skórzaną kurtę, cokolwiek, co choć odrobinę bardziej ochroniłoby go przed mrozem szczypiącym nieprzyjemnie w policzki i powiewami przenikliwego wiatru hulającymi w najlepsze pod materiałem jego koszuli.
Śnieg spadł dość niedawno i wciąż był świeży, skrzypiąc cicho pod butami mężczyzny gdy ten szybkim, typowo żołnierskim krokiem przemierzał podwórze, kierując się w stronę ciemnego budynku na jego tyłach, który, jak zdążył zauważyć tuż po przybyciu, pełnił rolę stajni. Klacz jego siostry była ciężarna i dziewczynka, choć jeszcze kilkanaście godzin wcześniej zapierała się rękami i nogami że nigdzie nie pojedzie jeśli nie będzie mogła dosiąść swego ulubionego kuca, bardzo martwiła się o stan jej i jej nienarodzonego źrebięcia. A Dalran nie potrafił odmówić ani jednemu błagalnemu spojrzeniu jej ogromnych, zawilgotniałych od pierwszych łez niepokoju oczu. Zgodził się bez większych sporów osobiście sprawdzić, czy z wierzchowcem małej lady aby na pewno wszystko jest w należytym porządku - siostrzyczka najwyraźniej niezbyt ufała osądowi nieznanych sobie służących i wolała, by konia obejrzał ktoś dobrze jej znany i zaufany. Fakt, że padło akurat na niego, niespecjalnie go dziwił - z siostrą zawsze świetnie się rozumieli, znacznie lepiej, niż którekolwiek z nich rozumiało się z ojcem lub starszym bratem. Logicznym było, że Tarla w pierwszej kolejności z podobnym problemem przybiegnie właśnie do niego - i równie logicznym, że on sam nie odmówi.
Los chciał najwyraźniej, by nie tylko on wpadł na pomysł wieczornego spaceru.
Płomień świecy w dłoni Seline zgasł z cichym sykiem akurat w momencie, w którym Dalran zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki, pozostawiając po sobie jedynie smużkę jasnego dymu, ledwie widoczną w słabym blasku księżyca wyglądającego nieśmiało zza chmur. Rycerz uniósł dłonie jakby w poddańczym geście, uśmiechając się przepraszająco.
- Wybacz, pani, jeśli cię przestraszyłem, nie miałem takiego zamiaru - jego oddech zmienił się w chmurkę pary, gdy mężczyzna przemówił, przerywając głęboką, nocną ciszę. - Jeśli mogę ci w czymś pomóc, powiedz, jestem do usług. Obawiam się bowiem, że pytanie cię o to, co robisz tu sama o tak późnej porze, z jedynie kocem na ramionach, będzie musiało poczekać aż znajdziemy się gdzieś, gdzie nie będzie grozić nam zamarznięcie.
Sam nie był pewien, czy lepiej będzie zasugerować jej powrót do budynku, czy zaoferować ramię i niespotykaną możliwość obejrzenia ciężarnej klaczy w samym środku nocy - pierwsza możliwość brzmiała bądź co bądź znacznie rozsądniej. Z drugiej jednak strony stajnia była solidnym, murowanym budynkiem, o zamkniętych okiennicach i bladą smugą światła sączącą się przez szparę pod drzwiami, Dalran miał więc powody by podejrzewać, że i w niej będzie znacznie cieplej niż na mrozie, na którym na chwilę obecną oboje stali.


Seline? Tak trochę krótko tym razem, ale może następnym będzie lepiej. ;D

Od Seline cd Dalrana

Spojrzałam w twarz znanego mi od dawna mężczyzny, oceniając, jak bardzo się zmienił. Jego rysy twarzy lekko się wyostrzyły, prawdopodobnie przez ciężką, wojskową służbę.
- Oboje zmieniliśmy się wraz z upływającym czasem, sir - odpowiedziałam uprzejmie. - Niemniej jednak dziękuję za miłe słowa i cieszę się z kolejnej okazji do spotkania.
- To zaszczyt gościć Lorda i jego rodzinę - powiedziała z uśmiechem macocha. - Nie stójmy na mrozie, zapraszamy.
Lord Velaryon skinął głową i ruszył razem ze swoimi dziećmi do domu, zaraz za ojcem i idącą u jego boku matką, ja zaś zakończyłam cały ten nasz osobliwy pochód, podążając za braćmi i ich żonami, co chwilę zerkając rozbawiona na udające powagę, ale jednocześnie bawiące się dzieci.

-----

Przy stole usiedliśmy oczywiście zgodnie z panującym porządkiem; miejsca po obu szczytach stołu zajął ojciec, mający po swych obu stronach matkę i obecnie najstarszego w domu brata i Lord Velaryon, przy którym siedzieli synowie. Mi zaś przypadło miejsce między jednym z moich braci, a siostrą Lorda Dalrana, która wyglądała na lekko zdenerwowaną i zerkała co jakiś czas na swego ojca i braci.
- Piękna suknia - pochwaliłam, chcąc lekko rozładować jej stres. - To twoje dzieło?
Dziewczynka nieśmiało skinęła głową, odpowiadając cicho i zdawkowo, ale widziałam, że podobała jej się pochwała dotycząca jej talentu. Nie ciągnęłam jednak tematu, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie ojca z Lordami, którzy omawiali ogólnikowo sytuację polityczną. Słysząc tylko wzmiankę o Arkadiusie, od razu skrzywiłam się lekko, wiedząc, że nadal nie ma żadnych wieści od mego brata. Wyparłam jednak troski z myśli gdy tylko poczułam ciepły ciężar opierający się o moje stopy. Kala musiała wemknąć się do domu i pod stół, by jak zawsze mi towarzyszyć.
Wraz z upływem czasu i wina, które pite z rozwagą i umiarem przyczyniło się do rozwiązania języków, rozmowy przy stole stały się coraz bardziej przyjacielskie i dotykały wszelakich tematów. Pozwoliłam sobie na zatracenie się w myślach i po jakimś czasie wyrwałam się ze swych własnych rozważań, czując na sobie baczny wzrok Lorda Dalrana. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że było to odpowiedzią na moje bezwiedne spojrzenie i uśmiechnęłam się tylko, spuszczając wzrok.

-----

Po kolacji wszyscy rozeszli się do komnat, także goście, którym rodzice wskazali czekające na nich już pomieszczenia, mając świadomość, że męcząca podróż Velaronów wymaga teraz odpoczynku. Sami także udali się na spoczynek.
Rozpuściłam włosy i rozczesałam je dokładnie, poczynając już ostatnie przygotowania do snu. Sięgnęłam po świecę, osłaniając jej płomień dłonią i już miałam ją zgasić, gdy zobaczyłam mały, czarny cień przemykający za oknem. Wiedziałam, że czekając na wieści od starszego brata stawałam się coraz bardziej przewrażliwiona, wszędzie spodziewając się kruków, ale wiedziałam, że moja natura nie pozwoli mi tego zignorować.
Sięgnęłam po jeden z wełnianych, grubych kocy, narzucając go sobie na ramiona i biorąc w ręce świecę, wymknęłam się z komnaty, a następnie z budynku, wychodząc na wielkie podwórze i rozglądając się za ptakiem, którego cudem byłoby dostrzec w przenikającej ciemności, z którą nie mógł poradzić sobie nikły płomień osłanianej przeze mnie świecy i małe, błyszczące na niebie punkciki, gwiazdy, w które tak kochałam spoglądać. Teraz jednak jedynym, co chciałam widzieć, był kruk...
Słysząc za sobą skrzypienie kroków na śniegu, przyjęłam za pewnik, iż to podążający w moją stronę wilk, jednak chwilę później zauważyłam Kalę przy swoim boku, kroki zaś nie ucichły. Z lekkim przerażeniem, obróciłam się w stronę, skąd dobiegały, dokładnie w chwili, gdy mocniejszy podmuch wiatru całkowicie zdmuchnął drżący i osłaniany dotąd przeze mnie płomień świecy...

(Dalran? Proszę nie marudzić, świetnie piszesz :D )

czwartek, 1 grudnia 2016

od Dalrana - cd Seline

Dni były coraz krótsze w ten zauważalny i przewidywalny, ale wciąż dziwnie zaskakujący sposób, który sprawia, że gdy po południu zaszyjesz się w swej komnacie nad księgą lub czymś na równi angażującym całą twoją uwagę i w pewnym momencie, wiedziony impulsem bądź przeczuciem, podniesiesz głowę i spojrzysz w okno, z bezgranicznym zdumieniem odkrywasz, że gdzieś pomiędzy tą chwilą a momentem, w którym ostatni raz rzuciłeś niebu choćby jedno spojrzenie - a to przecież nie mogła być więcej niż godzina, przysiągłbyś na własną głowę że nie! - zmierzch zdążył wkraść się na nieboskłon, zgasić słońce, zapalić gwiazdy i okryć świat ciemnym całunem nocy, wyszywanym tylko gdzieniegdzie srebrnym księżycowym blaskiem. Dalran nigdy specjalnie nie przepadał za tą właśnie porą roku, głównie ze względu na swoją wrodzoną ciepłolubność - jego rodzina pochodziła z terenów o klimacie raczej ciepłym, chwilami może wręcz umiarkowanym, ale na pewno daleko było mu do typowych ludzi północy, którzy dostrzegali chłód dopiero gdy na wąsach zaczynały tworzyć im się prawdziwe sople. Fakt, że zimno mimo wszystko znosił całkiem dobrze, wynikał tylko i wyłącznie z wojskowych przyzwyczajeń, które zdążyły skutecznie zahartować go psychicznie. I nawet jeśli przeszkadzały mu niskie temperatury, to narzekanie zostawiał dla siebie, unikając jak tylko mógł okazywania własnego dyskomfortu.
Wyruszyli w podróż wczesnym rankiem, zabierając ze sobą jedynie niewielki oddział straży, na który uparcie nalegał doradca. Ledwie sześciu rosłych mężczyzn, mających za zadanie dopilnować, by Lord Velaryon wraz z dziećmi - całą trójką - dotarli na miejsce bezpieczni i zdrowi.
Większość drogi Dalran spędził w milczeniu, poluzowując rumakowi wodze i pozwalając mu spokojnym stępem zrównywać się z koniem ojca, również sprawiającym wrażenie, jakby nigdzie nie było mu spieszno. Obaj mężczyźni bez słowa obserwowali jak Derion, najstarszy z rodzeństwa i dziedzic rodu, dość bezmyślnie przemęcza swego wierzchowca, starając się za wszelką cenę udowidnić swej dwunastoletniej siostrze, że kuc dziewczynki, jakkolwiek wysoki, nie ma najmniejszych szans go prześcignąć. Była jeszcze dzieckiem, niedojrzałym i infantylnym, a Dalran modlił się w duchu, by nie przyszło jej podczas harców ześlizgnąć się przypadkiem z siodła. Bądź co bądź przecież - choć ciężko było mu to przyznać nawet przed samym sobą - kochał siostrę znacznie bardziej niż kiedykolwiek zdołał pokochać brata.

_____


Służący pojawił się u jego boku, gdy tylko Dalran zsiadł z konia, i trzymając zwierzę za wodze tuż u pyska natychmiast poprowadził je w stronę stajni wraz z pozostałymi. Mężczyzna kątem oka zdążył zauważyć jeszcze siostrę nerwowo wygładzającą pognieciony przez długą podróż materiał sukni - nie dziwił się jej zbytnio, jako że była to jej pierwsza uczta poza rodzinnym domem, dziewczynka miała więc pełne prawo do zdenerwowania i usilnych prób prezentowania się jak najlepiej - nim jego uwagę pochłonęły powitania i grzeczności wymieniane z gospodarzem, jego żoną i dziećmi. Z Lordem Firewood widywał się wielokrotnie, gdy ten gościł w jego rodzinnym domu - przyjaciel ojca wydawał się człowiekiem dość surowym i zamkniętym, jednak sam Dalran nigdy nie doświadczył z jego strony niczego poza uprzejmym szacunkiem, z czasem również czymś na kształt obustronnej, rodzącej się z wolna przyjaźni i zrozumienia, nie miał więc najmniejszego powodu, by nie traktować go kulturalnie i po przyjacielsku. Lady Firewood zdawała się z kolei nieco mniej chłodna od męża, podobnie jak jego jedyna córka, dziewiętnastoletnia Seline, prezentująca głębokie dygnięcie godne księżniczki.
Dalran odwzajemnił gest, kłaniając się grzecznie. Uprzejmość i maniery skutecznie wbito mu do głowy jeszcze w dzieciństwie, i wciąż pamiętał całkiem dużo, nawet jeśli służba wojskowa zdążyła ukształtować jego, nomen omen dość niełatwy w obyciu, charakter i wyrobić ostre, chropowate krawędzie jego osobowości.
- To zaszczyt móc spotkać cię ponownie, pani - odezwał się, starając się, by w jego głosie nie było słychać zmęczenia, a jedynie wyćwiczoną przed laty, choć typowo dla niego zdawkową grzeczność. - Jesteś jeszcze piękniejsza niż gdy ostatnio mieliśmy szansę się widzieć.


Seline? Ja przepraszam za jakość, ale choroba zabija we mnie ostatki kreatywności. ;w;
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.