Dni były coraz krótsze w ten zauważalny i przewidywalny, ale wciąż dziwnie zaskakujący sposób, który sprawia, że gdy po południu zaszyjesz się w swej komnacie nad księgą lub czymś na równi angażującym całą twoją uwagę i w pewnym momencie, wiedziony impulsem bądź przeczuciem, podniesiesz głowę i spojrzysz w okno, z bezgranicznym zdumieniem odkrywasz, że gdzieś pomiędzy tą chwilą a momentem, w którym ostatni raz rzuciłeś niebu choćby jedno spojrzenie - a to przecież nie mogła być więcej niż godzina, przysiągłbyś na własną głowę że nie! - zmierzch zdążył wkraść się na nieboskłon, zgasić słońce, zapalić gwiazdy i okryć świat ciemnym całunem nocy, wyszywanym tylko gdzieniegdzie srebrnym księżycowym blaskiem. Dalran nigdy specjalnie nie przepadał za tą właśnie porą roku, głównie ze względu na swoją wrodzoną ciepłolubność - jego rodzina pochodziła z terenów o klimacie raczej ciepłym, chwilami może wręcz umiarkowanym, ale na pewno daleko było mu do typowych ludzi północy, którzy dostrzegali chłód dopiero gdy na wąsach zaczynały tworzyć im się prawdziwe sople. Fakt, że zimno mimo wszystko znosił całkiem dobrze, wynikał tylko i wyłącznie z wojskowych przyzwyczajeń, które zdążyły skutecznie zahartować go psychicznie. I nawet jeśli przeszkadzały mu niskie temperatury, to narzekanie zostawiał dla siebie, unikając jak tylko mógł okazywania własnego dyskomfortu.
Wyruszyli w podróż wczesnym rankiem, zabierając ze sobą jedynie niewielki oddział straży, na który uparcie nalegał doradca. Ledwie sześciu rosłych mężczyzn, mających za zadanie dopilnować, by Lord Velaryon wraz z dziećmi - całą trójką - dotarli na miejsce bezpieczni i zdrowi.
Większość drogi Dalran spędził w milczeniu, poluzowując rumakowi wodze i pozwalając mu spokojnym stępem zrównywać się z koniem ojca, również sprawiającym wrażenie, jakby nigdzie nie było mu spieszno. Obaj mężczyźni bez słowa obserwowali jak Derion, najstarszy z rodzeństwa i dziedzic rodu, dość bezmyślnie przemęcza swego wierzchowca, starając się za wszelką cenę udowidnić swej dwunastoletniej siostrze, że kuc dziewczynki, jakkolwiek wysoki, nie ma najmniejszych szans go prześcignąć. Była jeszcze dzieckiem, niedojrzałym i infantylnym, a Dalran modlił się w duchu, by nie przyszło jej podczas harców ześlizgnąć się przypadkiem z siodła. Bądź co bądź przecież - choć ciężko było mu to przyznać nawet przed samym sobą - kochał siostrę znacznie bardziej niż kiedykolwiek zdołał pokochać brata.
Wyruszyli w podróż wczesnym rankiem, zabierając ze sobą jedynie niewielki oddział straży, na który uparcie nalegał doradca. Ledwie sześciu rosłych mężczyzn, mających za zadanie dopilnować, by Lord Velaryon wraz z dziećmi - całą trójką - dotarli na miejsce bezpieczni i zdrowi.
Większość drogi Dalran spędził w milczeniu, poluzowując rumakowi wodze i pozwalając mu spokojnym stępem zrównywać się z koniem ojca, również sprawiającym wrażenie, jakby nigdzie nie było mu spieszno. Obaj mężczyźni bez słowa obserwowali jak Derion, najstarszy z rodzeństwa i dziedzic rodu, dość bezmyślnie przemęcza swego wierzchowca, starając się za wszelką cenę udowidnić swej dwunastoletniej siostrze, że kuc dziewczynki, jakkolwiek wysoki, nie ma najmniejszych szans go prześcignąć. Była jeszcze dzieckiem, niedojrzałym i infantylnym, a Dalran modlił się w duchu, by nie przyszło jej podczas harców ześlizgnąć się przypadkiem z siodła. Bądź co bądź przecież - choć ciężko było mu to przyznać nawet przed samym sobą - kochał siostrę znacznie bardziej niż kiedykolwiek zdołał pokochać brata.
_____
Służący pojawił się u jego boku, gdy tylko Dalran zsiadł z konia, i trzymając zwierzę za wodze tuż u pyska natychmiast poprowadził je w stronę stajni wraz z pozostałymi. Mężczyzna kątem oka zdążył zauważyć jeszcze siostrę nerwowo wygładzającą pognieciony przez długą podróż materiał sukni - nie dziwił się jej zbytnio, jako że była to jej pierwsza uczta poza rodzinnym domem, dziewczynka miała więc pełne prawo do zdenerwowania i usilnych prób prezentowania się jak najlepiej - nim jego uwagę pochłonęły powitania i grzeczności wymieniane z gospodarzem, jego żoną i dziećmi. Z Lordem Firewood widywał się wielokrotnie, gdy ten gościł w jego rodzinnym domu - przyjaciel ojca wydawał się człowiekiem dość surowym i zamkniętym, jednak sam Dalran nigdy nie doświadczył z jego strony niczego poza uprzejmym szacunkiem, z czasem również czymś na kształt obustronnej, rodzącej się z wolna przyjaźni i zrozumienia, nie miał więc najmniejszego powodu, by nie traktować go kulturalnie i po przyjacielsku. Lady Firewood zdawała się z kolei nieco mniej chłodna od męża, podobnie jak jego jedyna córka, dziewiętnastoletnia Seline, prezentująca głębokie dygnięcie godne księżniczki.
Dalran odwzajemnił gest, kłaniając się grzecznie. Uprzejmość i maniery skutecznie wbito mu do głowy jeszcze w dzieciństwie, i wciąż pamiętał całkiem dużo, nawet jeśli służba wojskowa zdążyła ukształtować jego, nomen omen dość niełatwy w obyciu, charakter i wyrobić ostre, chropowate krawędzie jego osobowości.
- To zaszczyt móc spotkać cię ponownie, pani - odezwał się, starając się, by w jego głosie nie było słychać zmęczenia, a jedynie wyćwiczoną przed laty, choć typowo dla niego zdawkową grzeczność. - Jesteś jeszcze piękniejsza niż gdy ostatnio mieliśmy szansę się widzieć.
Seline? Ja przepraszam za jakość, ale choroba zabija we mnie ostatki kreatywności. ;w;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz