środa, 8 listopada 2017

Od Lyanny C.D. Arkadiusa

Cały ostatni czas był dla mnie utrapieniem - śmierć ojca, wojna, mały Edwin Yarwyck... obowiązki, wymagania, oczekiwania. To nie tak, że mój małżonek sobie nie radził - wręcz przeciwnie, póki co zdawał się być dobrym królem. Pomijając wszelkie sprawy personalne między nami, które nie miały się najlepiej, uważałam go za całkiem inteligentnego człowieka. Zdaje się, że miał w głowie interes królestwa, co niezmiernie mnie cieszyło. Dbanie o to było swoistym hołdem dla mego ojca, który poświęcił całe swoje życie na walce o jego dobre imię.
Po codziennej toalecie, wyszłam na korytarz w poszukiwaniu lekarza, który miał się opiekować lady Yarwyck. Miałam najszczerszą nadzieję, że będzie zdrowa i nie osieroci biednego Edwina, który był doprawdy rozkosznym dzieciakiem. Trochę przypominał mi moich braci, gdy byli młodzi...
Doktora znalazłam w jego komnacie, pochylającego się nad arkuszem papieru. Zapisywał coś energicznie, a na moje wejście oderwał się od notatek i pokłonił nisko. Gestem głowy poleciłam mu, by wstał.
- Jak się ma zdrowie lady? - zapytałam jakimś nieswoim głosem. Ścisnęłam dłonie z nerwów, wbijając wzrok w ciut zmieszanego medyka.
- Cóż... - zaczął zachrypniętym głosem, lecz zaraz odchrząknął - ... udało mi się ustabilizować stan lady, lecz coś nie grało. Kiedy wszystko wychodziło na prostą, dzisiaj rano... nagłe dreszcze. Zimny pot. To musi być jakaś infekcja albo paskudne choróbsko.
- Czy da się to wyleczyć? - zmarszczyłam brwi. Lekarz zamilkł, potrząsnął głową delikatnie i cmoknął z niezadowoleniem.
- Przy takiej temperaturze... wątpię. - odparł ze smutkiem - Myślę, że to kwestia dnia albo dwóch, zanim lady Yarwyck przyjmą bogowie. Nie chcę robić zbędnych nadziei, nie daję już lady szans. Aktualnie tkwi w nieprzytomności, możliwe, że się nie obudzi.
- Rozumiem. - spuściłam głowę. Wiedziałam od początku, że nie można było wykluczać opcji śmierci damy, ale ta wiadomość była dla mnie jakaś... nierzeczywista. Może miałam za dużo nadziei? Może podchodziłam do tego zbyt optymistycznie? Biedny Edwin... niby został mu ojciec, ale cóż to za ojciec w niewoli? Wątpliwe jest, że uda nam się go w jakikolwiek sposób jeszcze odbić.
Podziękowałam za informację i wyszłam z powrotem na chłodny korytarz. Pomyślałam, że po prostu podejdę prędzej to Sali Narad, skoro i tak nie miałam nic szczególnego do roboty. A nuż kogoś spotkam albo z kimś pogawędzę.
Wpierw wpadłam na mego małżonka. Był czymś wyraźnie zaaferowany - miałam wrażenie, że chodzi o przebieg wojny. Czy musiało być jeszcze gorzej? Szedł żywym krokiem, aż napotkał mnie.
- Coś się stało? - zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. Jego przenikliwe spojrzenie wymagało odpowiedzi i nie znosiło kłamstwa.
- Sprawa lady Yarwyck... - wymamrotałam, nie odrywając wzroku.
- Wiem, słyszałem. - westchnął głośno, przymykając na chwilę oczy - Pytanie tylko, co z młodym. Chyba nie będzie się wychowywał na królewskim dworze?
- Dlaczego nie? - wzruszyłam lekko ramionami - Dziedzic silnego rodu nie może ot tak pójść do sierocińca wraz z dziećmi rzemieślników czy biedaków. Moim zdaniem powinien zostać na dworze, gdzie będzie edukowany i ćwiczony walki, jak każdy inny chłopiec jego pochodzenia.
Król zamilkł na chwilę, najwyraźniej analizując moją sugestię. Koniec końców ucałował tylko moje czoło i wyszeptał:
- Zobaczymy.
I poszedł.
Odprowadzałam go wzrokiem do czasu, kiedy skręcił i zniknął mi z oczu.

***

Zebranie miało nastąpić już niebawem, więc powoli szykowałam się do spotkania. Kilka razy poprawiałam naszyjnik, wygładzałam suknię... denerwowałam się na nowości. Tym bardziej, że ciągle było coraz gorzej. Co będzie następne? Atak na Królewską Przystań? Spalenie połowy grodów naszych sojuszników? Nic mnie już nie zdziwi...
Nie spodziewałam się, że natrafię na sir Arkadiusa. Najpewniej odczuł mój nie najlepszy humor, gdyż od razu zapytał, co się stało. Czy mężczyźni mają jakiś dar do odczytywania takich rzeczy, czy to po prostu tak bardzo po mnie widać?
- Tak, chodzi o lady Yarwyck. - nabrałam powietrza, by ciągnąć dalej: - Najpewniej odejdzie jutro, pojutrze. Jej stan jest zbyt ciężki, osieroci Edwina. Tak strasznie mi go żal. - nie wiem, dlaczego po moim policzku popłynęły łzy. Z żalu nad niewinnym chłopcem? Od nadmiaru przytłaczających rzeczy ostatnimi czasy? Dlaczego?
Otarłam naprędce policzki.
- Przepraszam... - szepnęłam - Nie powinnam się tu rozklejać. Cóż... do zebrania jest jeszcze chwilka, byłam przed chwilą na sali, jeszcze nikt nie przybył.

Arkadius?
Wieeem, że to opowiadanie definitywnie nie jest quality!

środa, 29 marca 2017

Od Ariany CD Barristana

Weszłam do pokoju, owinięta jedynie ręcznikiem, ale cudownie czysta. Służki zostawiły na łóżku bawełnianą suknię. Moja komnata była skromnym pomieszczeniem dla służby, ale wcale mi to nie przeszkadzało. W sumie cudownie było być traktowanym jako ktoś z pospólstwa, nieważny. Mam tylko nadzieję, że nie każą mi tu odpracować tego wszystkiego...i tak ledwo mogłam wytłumaczyć delikatność moich rąk. Oficjalnie jestem służką Lady Ariany Stark, która zaginęła.
Okej, zostało mi jeszcze trochę czasu do kolacji, słońce jest wciąż wysoko. Wyszłam na korytarz, z okna widziałam piękne ogrody. Jest już wiosna i wszystko budzi się do życia, uwielbiam ten zapach świeżości i śpiew ptaków...zawsze jednak moją ulubioną porą roku była zima. Jazda na sankach, łyżwach, budowanie zamków, polowania...coś ścisnęło mnie za serce. Tęsknię za Winterfell. Nieoczekiwanie niemal na kogoś wpadłam, z początku czekając, aż mnie przeprosi...dopiero po chwili sobie przypomniałam, że jestem przecież służką. Lecz przede mną stał...Barristan. Moja twarz przybrała obojętny wyraz, a ja ruszyłam dalej.
- Słuchaj. - zatrzymał mnie - Wydaje mi się, że powinniśmy sobie wytłumaczyć parę spraw... Chodź.
- Żebyś mógł mnie bezkarnie zabić w jakimś zaułku? Nie ma mowy - wyrwałam mu się
- Nie wygłupiaj się...najpierw bym cię zgwałcił, nie przepuściłbym za nic takiej okazji...
Przysięgam, że gdybym jednak trafiła dłonią w jego policzek, odgłos plaśnięcia byłoby słychać w całym zamku.
- I ty śmiesz nazywać siebie rycerzem? - warknęłam
- Księżniczki się nie unoszą, uspokój się
- Nie jestem żadną księżniczką...- nie zdążyłam dokończyć, ponieważ nagle na korytarz wszedł służący, który obwieścił nam, że oczekują nas na kolacji.
***
Gęś była wyborna. Popijałam to wszystko winem, którego mi nie żałowano. Jako gość gospodarza zajmowałam miejsce przy głównym stole, na szczęście dość daleko od lorda i Barristana...wydają się być bardzo blisko. Ciekawe, jaka historia się za tym kryje? W sumie była to bardziej uczta na jego cześć, niż kolacja. Muzyka grała, robiło się coraz weselej. Wszyscy tańczyli lub siedzieli pijani. Mi tylko odrobinę kręciło się w głowie...no dobra, byłam dość wstawiona. Nigdy wcześniej się nie upiłam, zawsze ojciec pozwalał mi tylko na jeden kieliszek.
- Zechcesz podać mi dłoń? - usłyszałam za sobą.
Barristan. Dłużej się nie zastanawiając,  podałam dłoń mężczyźnie. Chwilę po wyjściu na parkiet zakręciło mi się straszliwie w głowie, ale silne ramiona mojego rycerza trzymały mnie w pionie.
Przylgnęłam do niego mocniej, niż przewiduje etykieta. Sunęliśmy się po parkiecie w rytm jakiejś melodii...a raczej on przesuwał mną. Położyłam głowę, która nagle zrobiła się niewyobrażalnie ciężka, przy jego szyi i zachichotałam. Przekręcił głowę i spojrzał na mnie dziwacznie.
- Dobrze się czujesz? Wyglądasz na rozpaloną...
- Czuję się świetnie...jak...niigdy - wymamrotałam z trudem, strasznie plątał mi się język...
- Jesteś pijana - stwierdził
- No nie gadaj - wybuchnęłam śmiechem, jego słowa wydały mi się strasznie śmieszne.
- Droga panno, ty już kończysz na dzisiaj zabawę. Nie chcemy skandalu.
Nie zważając na moje protesty, wyprowadził mnie z pomieszczenia. W głowie mi się dwoiło i troiło, wszystkie troski nagle zniknęły. Były tylko mury zamku i prowadzący mnie Barristan. Fajny stan.

[Barristan? XD Wybacz, że tak się guzdrałam]

wtorek, 28 marca 2017

Od Arkadiusa C.D. Lyanny

Westchnąłem ciężko, kiwając głową.
- Masz rację, lady. Nie możemy pozwolić zniszczyć miasta, ale także nie możemy zostawić poddanych na pastwę naszych wrogów - zauważyłem. - W Fire Rock przebywa mój ojciec z macochą, siostra i brat  Robert z żoną i dwójką dzieci. Doran ma osiem lat, Leila pięć. Są w niebezpieczeństwie, gdyż Velaryonowie nastają na nich i okoliczne grody. Moi dwaj młodsi bracia wyruszyli przeciw nim z armią, Robert dołączył do nich. Tam ciągle trwa walka i ja także boję się o swoich bliskich. Mając taką perspektywę... Niech się królowa nie dziwi, że bardzo chciałbym wyruszyć im na pomoc. Mam jednak swoje zobowiązania tutaj; obiecałem bronić życia królewskiej rodziny. Lady, jesteś dla mnie tak samo ważna, jak ci, którzy walczą na Zachodzie - zapewniłem.
Lyanna zawahała się przez chwilę, najwyraźniej dopiero teraz zdając sobie sprawę, że moim zmartwieniem jest przebywająca na zachodzie rodzina. Odkąd tylko dowiedziałem się o ataku Velaryonów, tylko o tym myślałem. O ojcu, Seline, Robercie, Tommenie, Arthurze i dzieciach. Gdybym był bardziej wierzący, modliłbym się za nich do bogów, ja jednak widziałem już śmierć tyle razy, że gotów byłem uwierzyć, iż jest ona jedynym bogiem.
- Przykro mi - szepnęła Lyanna. - Wiem, że to nie powinno się dziać. Mam już tego wszystkiego dosyć, tych bitew i cierpienia...
Uniosłem lekko dłoń do twarzy Lyanny, gładząc ją opuszkami palców po policzku. Królowa uniosła na mnie smutne spojrzenie swych zielonych oczu.
- Kiedyś słyszałem, że jeśli chce się powstrzymać zło, czasem także trzeba posuwać się do okropnych rzeczy - stwierdziłem.

***

- Sir Arkadiusie! - Podrick kroczył dumnie w moją stronę, - Czy będę mógł wziąć udział w bitwie?
Uniosłem brwi znad pergaminu, na którym kończyłem kreślić właśnie na szybko kilka słów do przebywającego na Murze Conrada.
- Podricku, ile masz lat? - zapytałem zmęczonym tonem.
- Jedenaście - odparł z dumą chłopiec.
- Czy kiedykolwiek zabiłeś? - zapytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź.
- Nie... - zaczął cicho, najwyraźniej zawstydzony, ale jednocześnie i przerażony perspektywą odebrania komuś życia. - Widziałem jednak rannych i umierających. Od chorób, ale i od ran po mieczach.
Przywołałem go do siebie, a gdy stanął tuż obok mnie, odchyliłem materiał bluzy, pokazując mu ranę na barku. Widziałem, jak chłopiec stara się udawać niewzruszonego.
- To jedna z najświeższych ran. Miecz przeszedł na wylot. Cudem ominął ważne ścięgna  - wytłumaczyłem. - Niedawno zagoiła się ostatecznie, ból jednak pozostał. Miecz przeszedł na wylot. Ból jednak nie był i nie jest najgorszy. Byłem świadkiem, jak mordują moich ludzi, z którymi wyruszyłem. Kiedy królowa i jej ludzie przybyli z oddziałem, by mnie uwolnić, wrogowie wybili każdego z obozu, który rozbiła. Uratowaliśmy się tylko my - dodałem cicho. - Jest coś takiego, co tnie głębiej niż miecze, chłopcze.
- Strach - odpowiedział bez wahania Podrick, znając najwyraźniej powiedzenie rycerzy zwanych wodnymi tancerzami.
- Bezsilność. Utrata kompanów. Poczucie beznadziejności. Poczucie winy. Wstyd po porażce i gorycz po zwycięstwie opłaconym krwią braci - zacząłem wymieniać. - Powiedz mi, co zrobiłbyś ty, nastoletni chłopiec, stając na polu bitwy z mieczem w dłoniach? Nie dałbyś rady obronić nawet samego siebie. Rycerze stają w obronie królestwa - wytłumaczyłem.
Chłopiec zastanawiał się nad moimi słowami przez chwilę.
- Chcę być rycerzem - powiedział cicho. - Umrzeć z mieczem w dłoniach i być wychwalanym w pieśniach...
- Pieśni nie starczy, by opiewać sławę wszystkich rycerzy - zauważyłem ze śmiechem. - A śmierć w bitwie mimo wszystko jest tylko śmiercią. Nie powinieneś o tym myśleć, gdy masz przed sobą całe życie - upomniałem go. - Ćwicz, bądź dobrym giermkiem... A nie ominie się zaszczyt zostania rycerzem - obiecałem.
- Kiedy to się stanie? - dociekał chłopiec.
- Gdy uznam, że jesteś gotowy. Będziesz musiał stanąć do walki ze mną i mnie pokonać, lub walczyć jak równy z równym - postanowiłem.

***

Idąc jak co dzień na zebranie rady, spotkałem po drodze królową Lyannę, pokłoniłem się jej więc nisko, zrównując z damą krok.
- Wszystko w porządku, królowo? - zapytałem, widząc jej strapioną minę. - Chodzi o lady Yarwick? - dodałem zaniepokojony. Wiedziałem, że jej stan jest poważny, miałem jednak nadzieję, że dama z tego wyjdzie.

(Lyanna?)

niedziela, 26 marca 2017

Od Lyanny C.D. Arkadiusa

- Sęk w tym, że... - zaczęłam, próbując jakoś ubrać moją myśl w słowa - ... na zachodzie nie mają aż tylu ludzi, jak mniemam. Nawet jeśli stacjonuje tam mnóstwo wojsk, wciąż nie są to wszystkie, a nawet nie większość. Velaryonowie mają chociażby mnóstwo sojuszników, Stoutów, Fossoway'ów, Jastów, Watersów, Vance'ów... a i to nie wszyscy. Zmarnujemy cenne zapasy naszej dobrej broni, a i tak nie wybijemy nawet połowy sił wroga, ba!, może nawet nie ćwierć. W i ę k s z o ś ć  wojsk Velaryonów będziemy mieli pod murami. Pytanie tylko, czy zaatakują z zachodu, gdzie jest ich pełno, czy wykorzystają te swoje kontakty zza morza i zaskoczą nas jakowąś pokaźną flotą. Co wtedy? Będzie mniej ludzi, nie będzie ognia, a wroga będzie na pęczki i, prędzej czy później, rozwalą bramy miasta.
- Myślę jednak, lady - wtrącił namiestnik - że warto wziąć pod uwagę myśli sir Arkadiusa. Należałoby wspomóc grody, które zostały zaatakowane, a które są jednocześnie dosyć znaczące siłą i gospodarką, by zyskać w nich sojuszników. Z dzikim ogniem póki co bym się wstrzymał, aż do momentu ostatecznego.
Sir Arkadius pokiwał głową w zamyśleniu, przyznając namiestnikowi rację.
- Póki co lepiej nie używać tej broni. - ciągnął dalej - Gdyż może wyrządzić zbyt wiele szkód. Na początku warto zobaczyć, jak potoczą się walki naszych rycerzy, a potem stosować takowe ostateczności.
- Dobrze. - zgodziłam się, wzdychając - Możemy to rozwiązać w ten sposób. Wysyłamy ludzi na zachód, by odbić grody i uzyskać tamtejszych sojuszników. Nie używamy ognia. Królewską Przystań zaatakują najprawdopodobniej, jak przypuszcza sir Arkadius, dopiero później. Bierzemy ileś kobiet i dzieci do stolicy. Musi być jednak warunek - zastrzegłam - ci, których weźmiemy pod opiekę, muszą chwycić się jakiejś pracy. W razie oblężenia będzie zapotrzebowanie w szczególności na żywność i poniekąd na broń i zbroje. Nikt nie może siedzieć bezczynnie.
- Jasna rzecz. - zgodził się mój mąż, słuchając mnie uważnie.
- Dodatkowo porozstawiałabym jeszcze kilku strażników na murach. - zaproponowałam - O wrogich szpiegów lub skrytobójców nietrudno, a pod osłoną nocy ciężko takowych zauważyć.
- To również da się zrobić.
- Jeżeli wyślemy ludzi na zachód, wolałabym uzupełnić braki. - ciągnęłam, trochę ponuro - Pobór. Wiem, iż sama stwierdziłam, że poborowi żołnierze nie gwarantują lojalności, ale zawsze warto mieć ich pod ręką. Dezercja ma być surowo, podkreślam, surowo karana.
Gdy narada wreszcie się zakończyła, odetchnęłam z ulgą. Brakowało mi trochę ojca, gdyż on na pewno wiedziałby, co robić. Ciekawe, kogo by poparł? Nie zadręczałam się jednak tą myślą zbyt długo - nie było go już, nie żył, nie słyszał, więc nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.

***

Lord Dowódca miał rację - lady Yarwyck wraz z dzieckiem dotarli do Królewskiej Przystani. Mimo, że początkowo sceptycznie nastawiałam się co do tego pomysłu i nie byłam pewna co do niego, przyjęłam gości osobiście. Dama była wyraźnie wykończona i chora - widać, że przez całą podróż zajmowała się głównie dzieckiem, a fakt, że uciekali w pośpiechu sprawił, że nie mieli przy sobie wiele pieniędzy czy strawy podczas drogi. Od razu rozkazałam przekazać lady pod opiekę dobrego lekarza, a młodym postanowiłam sama się zająć. Pomimo, że opiekowanie się brudnymi, głodnymi dziećmi raczej nie należą do zadań królowej, chciałam zaopiekować się chłopakiem.
- Jak masz na imię, mój drogi? - zapytałam, gdy jadł ciepły posiłek. Usiadłam obok niego i uśmiechnęłam się życzliwie.
- Edwin. - odparł chłopiec, patrząc na mnie swymi uroczymi, brązowymi oczyma. Ach... zupełnie jak  zmarły lord Goodbrother. Mimo, że wcześniej nie zajmowałam się za bardzo ludźmi w potrzebie, młody Yarwyck chwycił mnie za serce. Był zbyt cudnym, zbyt niewinnym chłopcem, by coś mogło mu się stać.
- Śliczne imię. - przyznałam, uśmiechając się ciepło - A ile masz lat, Edwinie?
- Dziewięć. - odparł, lecz zaraz zmienił temat - Czy moja mama będzie zdrowa?
Zamilkłam na chwilę. Z tego, co wiedziałam, lady Yarwyck była w dość poważnym stanie zdrowotnym.
- Myślę, że tak. - odrzekłam pokrzepiająco - Jest pod opieką wspaniałych lekarzy, którzy jej pomogą.
Chłopiec uśmiechnął się, jakby trochę się uspokoił, i wreszcie skończył jeść.
- Chciałbyś odpocząć? - zapytałam - Na pewno jesteś bardzo zmęczony... w końcu twój dom jest daleko.
Edwin pokiwał głową, trąc znużone oczy. Nakazałam przechodzącej akurat w pobliżu Delli odprowadzić go do jednego z pomieszczeń, gdzie mógłby usnąć. Sama wyszłam na korytarz, chcąc wrócić do mojej komnaty. Zauważając przechodzącego sir Arkadiusa, nieświadomie zwolniłam.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nic, tylko... - wzięłam głęboki oddech, spoglądając mu w oczy - miał sir rację. Nie możemy ryzykować zniszczenia Królewskiej Przystani.
Rycerz próbował ukryć zdziwienie mą nagłą zmianą zdania, więc pospieszyłam z wytłumaczeniem.
- Lady Yarwyck, o której wspominaliśmy na naradzie, dotarła wraz z synem. - rzekłam - Nie wiadomo, czy kobieta przeżyje, gdyż najprawdopodobniej zachorowała w czasie drogi. Jej chłopak jest taki... niewinny. - westchnęłam, spuszczając wzrok - Nie możemy ryzykować życia jego i podobnych mu istotek. Nie możemy narażać Przystani na zniszczenie.

Arkadius?
Takie sobie, ale, jak już mówiłam, mam niemyślący dzień xd

sobota, 25 marca 2017

Od Arkadiusa C.D. Lyanny

Ukryłem twarz w dłoniach, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Pani, to szaleństwo - wytknąłem. - Mamy siedzieć bezczynnie, podczas gdy wrogowie rozkradają królestwo?
- Nie bezczynnie. Będziemy produkować dziki ogień - stwierdziła pewnie Lyanna, która najwidoczniej ani na moment nie zwątpiła w słuszność swego pomysłu.
- Dziki ogień jest niebezpieczeństwem nie tylko dla wrogów, królowo - starał się przekonać lord dowódca Gwardii. - Dziki - podkreślił to słowo - oznacza, że nie okiełznasz go, moja lady. Może spalić obie strony konfliktu, nie tylko jedną. Poza tym, ile wyprodukuje go jeden staruszek?
- Umiejętnie używany pozwoli nam pozbyć się wszelkich kłopotów - zapewniła królowa. - A o zapasy dzikiego ognia nie musicie się martwić, panowie.
Słuchałem tej wymiany zdań, coraz bardziej będąc na 'nie', jeśli chodziło o pomysł królowej. Ze zgrozą zauważyłem, że jej małżonek przekonuje się coraz bardziej do tego szalonego pomysłu.
- Wasza Miłość, kiedy chcesz ich spalić? - zadałem pytanie spokojnym głosem.
- Gdy tylko zaatakują Królewską Przystań - powiedziała z uporem. - Nie pozwolę Velaryonom dostać naszego królestwa.
- Królowo, nasi wrogowie nie mają jak na razie powodów do ataku na miasto - stwierdziłem.
- Pragną korony i władzy, całego królestwa... - zaczął Namiestnik. - Przyjdą do Przystani, by pozbyć się prawowitych władców. Prędzej czy później.
- Owszem, obawiam się jednak, że zdarzy się o później, niż byśmy chcieli. Królowie władają. Królu, czy wystarczy ci utrzymanie Królewskiej Przystani, żeby zatrzymać tytuł i życie? - zadałem pytanie.
- Pamiętaj z kim rozmawiasz - syknął król. - I uważaj na słowa.
- Potrzebujemy wysłuchać wszystkich rad, Wasza Miłość, a w szczególności tych dobrych - poparł mnie dowódca Gwardii Królewskiej, kładąc dłoń na mym ramieniu.
- Velaryonowie trzymają w garści Zachód. Najpewniej nie uderzą teraz na Królewską Przystań, nie leży to w ich interesie. Odebrali królestwu cały Zachód, a królestwo nie uczyniło nic. Lordowie i rycerze zginęli lub są więzieni. Co powstrzymuje ich przed dalszymi atakami na nasz lud? Mogą uderzyć na południe od Przystani, mają także do opanowania całą Północ. Lud widzi, co się dzieje. Władca nie powinien zamykać się za bezpiecznymi murami, gdy na zewnątrz giną jego ludzie! Ilu z lordów zajętych na Zachodzie zamków zgodzi się stanąć za Velaryonami, jeśli ci obiecają zapewnić bezpieczeństwo ich kobietom, dzieciom? Ilu lordów z pozostałej części królestwa zegnie z chęcią kolana przed Velaryonem, jeśli zapobiegnie to rozlewowi ich krwi? - przemawiałem spokojnie, lecz z uporem w głosie.
- Nikt z tych, którzy mają honor - powiedział chłodno król.
- Myślałem, że królowa Lyanna dość dobitnie wyraziła się o tym, co myśli o honorowych lub wdzięcznych lordach. Nie pokłada w nich wiary. Ja jednak uważam to za wartości bardziej względne, niż mogłoby się wydawać. Velaryonowie postrzegani są przez nas jako najeźdźcy i zdrajcy. Przez atakowany lud jako jedna ze stron w sporze o koronę. Jeśli okażą litość, lud poprze ich chętniej niż króla, który nie zrobił nic. Skrywając się w bezpiecznej twierdzy będziemy mieli przeciw sobie nie tylko ludzi Velaryonów, ale także całe królestwo, które zdradziliśmy - przekonywałem. - Pomaszeruje na nas Velaryon, prowadząc za sobą waszych poddanych, domagających się zemsty!
- Zdrajca jest tylko jeden! To Velaryoni i ich psy. Nie będę dłużej słuchał tych oskarżeń, ser Arkadiusie... - zaczął król.
- Rada jest od tego, by wysłuchać wszystkich - wstawiła się za mną Lyanna. - Sir Arkadius wyraża tylko swoją opinię.
Skinąłem królowej krótko głową, w ramach podziękowania, widziałem jednak, iż mimo wszystko całkowicie się ze mną nie zgadza.
- Moglibyśmy wpuścić do Królewskiej Przystani część ważnych dam z dziećmi, by w ten sposób pokazać troskę i zagrzać serca ich lordów do walki - podsunął lord dowódca.
- I w razie oblężenia mielibyśmy do wykarmienia więcej gęb, niż będziemy w stanie - warknął królewski Namiestnik. - To obłęd w czasie, gdy może nam brakować wszelkich dóbr.
- Wasza Miłość! - powiedziałem głośno, patrząc na królową. -  Dlaczego ludzie mają zachować ci wierność? Tylko dlatego, że jesteś Weaverem, a ród ten dotychczas rządził? Czy może dlatego, że na głowie sir Reeda jest korona? Idę o zakład, że niedługo druga pojawi się na głowie Velaryona, gdy po zdobyciu większości królestwa, ogłosi się królem. Władzę sprawuje ten, kogo ludzie uważają za władcę, za wygranego. Jak możemy wygrać, nie przystępując do walki? Te ataki to otwarte wypowiedzenie wojny, a wojny nie wygrywa się zza murów! Musimy walczyć! Pokazać ludziom, że króla trapi ich los, że władca troszczy się o swój lud! W innym wypadku to nie Velaryonów nazwą oprawcami, lecz swego nowego, bezczynnego króla. Velaryoni okażą się tyko kimś, kto będzie w stanie ich wyzwolić. W czasach wojny łatwo o zdradę, nie możemy więc dawać ludziom do niej powodów. Na wojnie przelewa się krew! Musimy więc modlić się i planować tak, by była to nie krew nasza, lecz wroga.
- Jeśli wyjdziemy poza Królewską Przystań, osłabi to miasto. Jeśli ono upadnie, co poczniemy? Sir Arkadiusie, przekonujesz nas, że król bez poddanych nic nie znaczy. Cóż jednak znaczy król bez królestwa? - zapytała niezadowolona Lyanna.
- Proszę tylko o wysłuchanie - powiedziałem cicho, patrząc kolejno po twarzach króla, królowej, namiestnika, dowódców i milczących dotąd, ważnych lordów. - Poddani motywują się wieloma rzeczami. Jedni martwią się o rodzinę, musimy więc zapewnić ich damom bezpieczeństwo. W tak trudnych czasach kilka osób więcej w mieście nie powinno sprawić problemu, jeśli wprowadzi się rygor i stan wyjątkowy. Dla innych ważny jest honor, przemówmy więc do niego, nawołując ich do stania u naszego boku, jak i my staniemy u boku ich! Kolejna grupa ma bardzo przyziemne motywacje - wyznałem, pocierając palec wskazujący o kciuk. - Najemnicy. Nie możemy pozwalać więc bogacić się Velaryonom, tylko raczej powinniśmy upewnić się, że mamy więcej złota niż oni, by móc więcej zapłacić. Oczywiście, naszą walutą - walutą, której Velaryonowie nie posiadają - mogą być ziemie i tytuły, jakie zgodzimy się nadać - wyjaśniłem pokrótce.
- Jeśli nakażemy oszczędzanie żywności i zaciśniemy pasa, nawet kilkadziesiąt ważnych lady i ich dzieci nie powinno zrobić dużego problemu. Jeśli do oblężenia nie dojdzie - powiedział Namiestnik, podkreślając ostatnie zdanie. - Jeśli pozbędziemy się mieczy, to także nie wyjdzie nam na dobre.
Uśmiechnąłem się lekko, kiwając głową. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, przemyślałem jednak dogłębnie wszystko i byłem pewien, że wiem, co na to poradzić.
- Zamkowe lochy pękają w szwach od zabójców, złodziei i oszustów. Nocna Straż będzie musiała wybaczyć nam, ale wierzę, że obejdą się bez nich. Można będzie uzbroić tych ludzi w zbroje, miecze, dać im konie i wysłać na Zachód, Południe i Północ, w małych grupkach, wśród prawdziwych rycerzy. Sto mieczy to naprawdę niewiele, jeśli nad tym dłużej pomyśleć. Jeśli doszłoby do wdarcia się Velaryonów do Przystani, setka rycerzy nie miałaby tu znaczenia. Przestępcy sprawią, że liczebność wojsk wyda się większa. Każdy, kto zechce walczyć, będzie mógł iść z nimi. Gdy wrogowie się o tym dowiedzą, na pewno także zorientują się w liczebności naszych wojsk. Stwierdzą, że w Przystani zostało mniej rycerzy, niż w rzeczywistości. Wybawi ich to z ich twierdzy - zauważyłem.
- I zachęci do ataku na miasto! - stwierdził ze zgrozą dowódca Gwardii.
- Wymaszerują w stronę miasta, wiedząc, że straciło rycerzy - wstałem, biorąc z kąta sali mapę i rozkładając ją na stole. - Ich zastępy są liczne i Trident lub Czarny Nurt zatrzymają ich na dłużej. Nasze małe armie będą szybsze - zapewniłem, jeżdżąc dłonią po mapie. - Armia idąca na Zachód nawoła do walki podbity lud. Armia krocząca na Południe może dołączyć do zachodnich wojsk bądź wrócić do miasta. Armia krocząca na Północ, do której radziłbym przydzielić samych zaufanych rycerzy, należy posłać na twierdzę Velaryonów, gdy tylko wymaszerują. Jeśli obawia się król jednak, iż ryzyko, jakie spotyka Przystań jest zbyt duże, można napisać do Dorne, by wysłali drogą morską wsparcie. W końcu Dorne może zostać ich kolejnym celem. W razie odmowy, wojska maszerujące na Południe powinny ich przestraszyć, iż my także mamy zamiar ich zaatakować, dlatego tak ważne jest, by wysłać tam jedną z armii.
- Jak kilkudziesięciu rycerzy zdobędzie twierdzę Velarryonów? - zapytał nieprzekonany Namiestnik. - Warto wysyłać najsilniejszą z grup, samych rycerzy, na Północ?
- Jak powiedziała wcześniej królowa, władca bez królestwa jest niczym. Tracąc swój zamek, Velaryonowie stracą linię odwrotu i popleczników, którzy widzą tylko i wyłącznie ich siłę. Poza tym... My nie musimy niczego zdobywać - uśmiechnąłem się do królowej Lyanny. - Dziki ogień jest niebezpieczny, lecz skuteczny. Skoro królowa chce go wykorzystać, najbezpieczniej byłoby zrobić to na cudzej ziemi, gdy nie będzie miał szans zniszczyć także naszego miasta.
Lyanna, tak jak i wszyscy inni, spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Wasza Miłość, sama nalegałaś na spalenie wrogów - przypomniałem. - Jeśli cię to uspokoi, na Zachodzie, gdzie znajduje się większość wojsk Velaryonów, także możemy użyć ognia. Nie ma tam już nic, co nie byłoby spalone - westchnąłem ciężko. - Pozostali pewnie będą próbowali przejść na naszą stronę, poddać się... Lub poradzi sobie z nimi armia. Ale proszę, proszę, nie pozwólcie na śmierć poddanych ani nie skazujcie miasta na zwęglenie - dodałem cicho, patrząc Lyannie w oczy.

(Lyanna?)

Od Lyanny C.D. Arkadiusa

Gdy weszłam do sali narad, wszyscy byli już w środku. Wszyscy obecni pokłonili mi się nisko, a ja skinęłam niemalże niewidocznie głową. Podeszłam powolnym krokiem do stołu, zajmując miejsce obok mojego męża. Widziałam, jak sir Arkadius posyła mi delikatny uśmiech, jednak nie odwzajemniłam go.
Byłam wściekła.
Miałam ochotę kazać wybić wszystkich Velaryonów w pień, nie bacząc na nasze straty. Moja nienawiść do nich była ogromna, a to, co robili na zachodzie, tylko wzmagało ogień zemsty płonący w mym sercu. Zachowałam więc kamienną twarz i zaciskałam zęby, nie chcąc wybuchnąć.
- Od dziś do naszego grona dołączy także królowa. - oznajmił sir Reed, a ja zwróciłam na niego swój wzrok. W końcu usiadł, tak samo jak i cała reszta.
- Doszły mnie słuchy, iż Fossoway'owskie szczury przejęły gród Yarwycków? - zapytałam ze względnym spokojem, a Lord Dowódca skinął głową.
- Owszem, lady. Natarli na ich zamek wczorajszego wieczoru i wkrótce potem przejęli. - poinformował beznamiętnym tonem, spoglądając na mnie.
- Yarwyckowie są dobrymi podatnikami i doskonałymi handlarzami. - ciągnęłam - Jeżeli Fossoway'owie pozostaną tam, uciskając resztki ich ludzi, ucierpi na tym zarówno nasz skarbiec, jak i dostawa produktów, które wytwarzają.
- Racja, moja lady. - odrzekł sir Reed - Wiadomo nam, że lord Yarwyck jest w niewoli. Wielu ich ludzi zginęło podczas obrony grodu, a lady wraz z dzieckiem zdołała uciec. 
- Gdzie jest aktualnie? - dopytałam.
- Nie wiadomo. - Lord Dowódca wypuścił powietrze z płuc, wzdychając ciężko - Najprawdopodobniej jednak zmierzają w stronę Przystani.
- Nie zaznają tu szczęścia. - odparłam sucho - Tylko idiota ucieka przed wojną w stronę wojny.
- Sir Firewood złożył wczoraj prośbę o udanie się na zachód wraz z przynajmniej setką ludzi. - kontynuował sir Reed po krótkim milczeniu - Ma w zamiarze zwalczyć naszego wroga, popierając uciskane rody i zdobywając ich poparcie.
- A Velaryonowie? - zapytałam bezbarwnym głosem - Ich siły są naprawdę duże. Zbierali je przez wiele lat. Jak myślicie, dlaczego atakują teraz? Mój ojciec nie żyje, mamy nowego króla, a oni uznają to za słabość. Lud służy temu, kogo zna i komu ufa. Sir Reed tegoż zaufania jeszcze nie zdobył. Jeżeli odbierzemy Królewskiej Przystani rycerzy, nie możemy w pełni liczyć na wsparcie biedoty czy mieszczan. Potrzebujemy jak najwięcej mieczy. Doświadczonych mieczy.
- Wasza Miłość. - sir Arkadius zabrał głos - Lud doceni naszego króla, o ile on go wspomoże. Będą widzieli w nim oparcie i obrońcę. Jeżeli rozproszymy siły Velaryonów, z pewnością nie będą w stanie zaatakować Przystani.
- To nie może być takie proste. - odparłam natychmiast - Powątpiewam, jakoby nasi wrogowie mieli tylu ludzi, by byli już rozbici po paru atakach na ich zdobycze. Myślę, że ukrywają coś, o czym my nie wiemy. Co, jeżeli zawarli sojusz z kimś zza Wąskiego Morza? Co, jeżeli sprowadzają stamtąd wojowników? Gdy byłam młodsza, słyszałam rozmowy o tym, że mieli swe znajomości za morzem. Wysłuchiwałam historii o wiernych, nieprzezwyciężonych wojownikach z Astaporu, specjalnie trenowanych i niewrażliwych na ból. Co, jeżeli Velaryonowie mają ich w garści? Wątpię, by atakowali ot tak, z zachcianki. Muszą mieć tajną broń i pewność, że zdobędą to, czego chcą. W mojej opinii nie wolno nikogo zabierać z Przystani. Żołnierze na strażnicach, w innych grodach... to oni są od bronienia reszty. Jeżeli Velaryonowie wedrą się do stolicy, nie ma ratunku. Odbiorą tron i nadzieją głowy nas wszystkich na pikach. Królewska przystań jest naszą jedyną ostoją. 
- Ależ Wasza Miłość. - zaprotestował Lord Dowódca - Jeżeli pomożemy innym dworom, to właśnie one nas poprą i wspomogą swymi siłami. Będą za nas walczyć, gdyż zdobędziemy ich zaufanie.
- Och... - jęknęłam, marszcząc brwi - Naprawdę w to wierzycie? Nie wolno ufać nikomu, kto nie jest nami. Nie byli nigdy w Przystani, nie widzieli nigdy króla. Są prostymi ludźmi. Ich życie jest w miarę bezpieczne, o ile nie będą się wychylać. Dlaczego mieliby poświęcać życia swoje i swoich bliskich za kogoś, o kim nie mają żadnego pojęcia? Wdzięczność wdzięcznością, ale nie możemy pozwolić sobie na niepewny "biznes". Nie mamy pewności, czy się odwdzięczą, czy zostaną w swoich dworach. Mogą równie dobrze nie poprzeć nikogo... i co wtedy?
- Wtedy można zażądać poboru do wojska, tak, jak pobierają do Nocnej Straży. - odezwał się sir Reed. Zostałam jedyną osobą w radzie, która miała inne zdanie.
- Bycie wojownikiem nie gwarantuje wierności. - odrzekłam zmęczonym głosem - Proponuję inne rozwiązanie... 
- Jakież? - zapytał mój mąż, nachylając się w moją stronę, z ciekawością wymalowaną na twarzy.
- W Przystani jest jeden, jedyny starzec, który zajmuje się wyrobami... nienaturalnymi, że tak powiem. - oznajmiłam - Słyszałam o nim jako dziecko, kiedy ojciec mówił o tym z mą matką. I wiecie co, moi dobrzy lordowie? - pierwszy raz podczas tego zebrania uśmiechnęłam się, jednakże z nutką chytrości - Myślę, że uda mu się wykonać coś, co znacznie osłabi siły Velaryonów.
- Przejdź do rzeczy, moja lady. - rzekł zniecierpliwiony król.
- ... dziki ogień. - zakończyłam, próbując ukryć rozpierającą mnie ekscytację i żądzę krwi - Spalmy naszych wrogów żywcem.

Arkadius?
Pomyślałam, że będzie ciekawiej, jeżeli ma postać nie poprze twego pomysłu xd
[co, btw, było trudne, bo ja jako ja zgadzam się z Kade'm, lel]

Od Arkadiusa C.D. Lyanny

- Zawsze będę ci służyć, lady - obiecałem, unosząc jej dłoń, którą splotła z moją, do ust i złożyłem na niej delikatny pocałunek. - Ja także zawdzięczam ci życie, a oprócz tego ślubowałem wierność twemu ojcu i tobie.
Lyanna uśmiechnęła się nieśmiało, a ja rozejrzałem się dookoła, sprawdzając, czy nikt nie przygląda nam się zbyt uważnie. Wiedziałem jednak, że w zamku nawet ściany mają oczy i uszy. Nie chciałem ryzykować.
- Co lady powie na spacer po błoniach? - zaproponowałem. - Obiecuję zapewnić lady bezpieczeństwo.
- Myślę, że to doskonały pomysł - stwierdziła z uśmiechem księżniczka. - Potrzeba mi chwili odpoczynku.
Nadstawiłem dla Lyanny ramię, które ujęła i przez korytarz ruszyliśmy do tylnego wyjścia z zamku, prowadzącego na błonia. Dzień był spokojny i słoneczny, niemal całkowicie bezwietrzny, taki, jakie lubiłem najbardziej. Zrodzony podczas zimy, doceniałem letnią porę i ciepły klimat południa. Z uśmiechem także zauważyłem, że w rdzawych włosach Lyanny odbijają się słoneczne promienie, przywodząc mi ciągle na myśl słowa dawnej pieśni. Nie miałem ochoty psuć humoru lady, podejmowałem więc tylko radosne, codzienne tematy. Mijający nas ludzie pozdrawiali mnie skinieniem głowy i kłaniali się swojej królowej.
- Co z twymi oprawcami, Arkadiusie? - zapytała po pewnym czasie Lyanna.
- Zostali straceni, pani - odpowiedziałem. - Próbowaliśmy wypytać ich o plany Velaryonów, pozostawali jednak wierni swym chorążym. Nie cieszy mnie fakt, że Velaryonowie mają ludzi tak wiernych, że giną za ich tajemnice - westchnąłem.
- My także mamy wiernych ludzi - stwierdziła Lyanna.
Pokiwałem głową, miałem jednak złe przeczucia. Po śmierci króla, nasi wrogowie mogli uznać, że królestwo, którym włada młody król, jest osłabione. W dodatku król, który nie był od urodzenia przeznaczony do rządzenia. Mógł nie podołać. Sprytni Velaryonowie na pewno węszyli w tym sytuację do ataku.

***

''Drogi Arkadiusie!
Ataki na nasz gród nie ustają. Wiele okolicznych wiosek zostało obrabowanych, spłonęły... Cholerne armie Velaryonów cały czas atakują co ważniejsze strategicznie zamki. Tommen i Arthur, wraz z zebraną armią odpierają wroga. Mam zamiar udać się z nimi, zostawiając Fire Rock pod opieką Seline, ojca i Dorana. Zwłaszcza ojca i Dorana, zważywszy na słaby stan zdrowia naszej siostry. Wszystko, co dzieje się dookoła, to jakieś szaleństwo; początki wojny...
- Robert''

Pokręciłem głową, zgniatając pergamin w dłoniach. Wieści z domu nie były wcale lepsze niż te, które słyszało się w Królewskiej Przystani. Robert był jednym z moich najstarszych braci, jednym z bliźniaków - drugi, Conrad, przywdział czerń. Był więc oficjalnym dziedzicem Fire Rock, które było atakowane, tak jak większość zamków popleczników Weaverów, przez Velaryonów. Cisnąłem listem w ogień w kominku. Niemal cały Zachód i Północny- Zachód padły atakami wrogów. Grody broniły się, wątpiłem jednak, by potrwało to długo. Prostaczkowie bali się najeźdźców, uderzających systematycznie i z wielką siłą. Potrzebowali odzewu z królestwa, pomocy. Inaczej nie widzieli nawet, dla kogo mają walczyć.
- Chcę jechać na Zachód i rozprawić się z wrogiem - powiedziałem na zebraniu Rady, zwracając się bezpośrednio do nowego króla i do swego dowódcy Gwardii.
- Białe płaszcze mają służyć w Przystani, mają być osobistą strażą króla i królowej - rzekł sir Reed. - Tu jest twoje miejsce.
- Ataki na Zachód mogą być odwróceniem uwagi. Nie możemy wysłać rycerzy na pomoc lordom i ich prostaczkom, zostawiając królestwo na pastwę Velaryonów. Wtedy na pewno uderzą - stwierdził dowódca Gwardii.
- Musimy jednak pomóc poddanym. Dlaczego mają walczyć z wrogami Korony, skoro królestwo nie reaguje na ich krzywdę? - zapytałem. - Proszę, Wasza Miłość, o chociaż stu rycerzy. Stanęlibyśmy u boku naszych lordów, pomagając im w walce z oprawcami.
- Wasza Miłość, jeśli naszym wojskom udałoby się chociaż rozproszyć armię Velaryonów, wtedy ich ataki na Królewską Przystań nie miałyby szans na ziszczenie się. Poza tym, pomoglibyśmy poddanym - Dowódca poparł mnie. - Ludzie doceniliby nowego króla, a wrogowie zobaczyliby, z kim mają do czynienia.
- To, ilu ludzi pojedzie, jeszcze ustalimy - zwrócił się król do lorda dowódcy.
- Musi ich prowadzić ktoś zaufany. Widok białego płaszcza na pewno pokrzepi naszych poddanych - zauważył Gwardzista. - Sir Arkadius wykazał się już w wielu bitwach. Reszta Gwardzistów i rycerzy zdoła także ochronić nasze miasto i władcę.

***

Nazajutrz, idąc na kolejne spotkanie rady, miałem nadzieję, że kwestia mojego ruszenia na pomoc Zachodowi zostanie rozstrzygnięta i jeszcze dziś będę mógł wyruszyć z wojskami. Widząc w sali także królową, ukłoniłem się jej nisko, posyłając lekki uśmiech.
- Od dziś do naszego grona dołączy także Królowa - powiedział król, zajmując swe miejsce u szczytu stołu, z Lyanną i Namiestnikiem po obu bokach.

(Lyanna?)
Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.