Wóz śmierdział zgnilizną i obrzydliwym smrodem pochodzącym od nieokreślonej rzeczy. Usadzono mnie oraz Arianę naprzeciwko siebie, a dwa konie przymocowali do wozu, by nas ciągnęły. Parę metrów przed nami jechało dwóch bandytów, a jakiś odcinek za nami pozostali dwaj.
- Słuchaj, Ariana, zabiliby mnie. - zacząłem, nie wiedząc do końca, co mógłbym powiedzieć. Dziewczyna nie odparła ani słowem, nawet nie raczyła na mnie spojrzeć, ewidentnie mnie ignorując.
- To jest to, czego pragniesz? - zapytałem, unosząc lekko głos - Mej śmierci? Chciałaś, żeby mnie tam, kurwa, zabili w męczarniach, odcinając po kolei każdy z palców, a następnie znęcając się jeszcze bardziej? Tak?!
- Czy kiedykolwiek mówiłam coś takiego? - zapytała bez większych emocji, odwracając głowę w moją stronę - Czy mówiłam, że chcę twojej śmierci? Czy myślisz, że ja byłabym zdolna cię wydać, ot tak? Okazuje się nagle, że jestem silniejsza, niż rosły, starszy ode mnie facet!
- Słuchaj. - wbiłem w nią uparcie wzrok, zaciskając zęby - To ja uratowałem twoją dupę, kiedy przyszli po ciebie ci ludzie. To ja pozabijałem połowę leśnych zbójców, kiedy chcieli cię zgwałcić. To ja straciłem ucho i pieprzone dwa paznokcie z twojej winy. To ja zachowywałem się jak pieprzony rycerzyk na białym koniu, i wiesz co? Dam głowę uciąć, że, gdyby nie ty, właśnie siedziałbym sobie w karczmie, popijając wino i słuchając historii. Nie siedziałbym z tobą w tym cholernym wozie, a ty na pewno gniłabyś teraz tam, gdziekolwiek mieli cię zabrać tamci mężczyźni.
- Nikt ciebie nie prosił, żebyś się za mną uganiał. - zauważyła, uspokajając się trochę i marszcząc brwi. Jej uwaga rozwścieczyła mnie jeszcze bardziej.
- Być może jesteś mi winna moje życie - wycedziłem przez zęby - bo albo mnie zabiją, albo wtrącą do jakiegoś ciemnego, wilgotnego lochu. I wiesz, nie wahałbym się ani chwili, by cię, kurwa, za to zabić!
- A może to ja ciebie zabiję? - odparła bez wyrazu, spoglądając znów na mnie - Poza tym, to dość niehonorowe, jak na takiego rycerza na białym koniu, by zabijać słabszą i bezbronną kobietę.
- Honor jest dla mnie niczym. - syknąłem - Tak długo, jak ja mam za to cierpieć, najważniejsza jest dla mnie sprawiedliwość.
Nagle wóz zatrzymał się gwałtownie, co poskutkowało tym, że oboje omal się nie wywróciliśmy. Spojrzałem do przodu i ujrzałem spłoszone konie i naszych prześladowców wyjmujących miecze. Powstałem, by wyjrzeć, co spowodowało takież zachowanie, i ujrzałem krwawą walkę. Ludzie, którzy nas porwali, natychmiast zginęli od ostrych cięć mieczy tych, którzy ich napadli. Czyżby to byli kolejni przydrożni zbóje? Trafił swój na swego.
Porywacze, którzy do tej pory jechali za nami, popędzili swe konie i wyjechali walczyć. Ich bitewka trwała nieco dłużej, niż ich poprzedników, lecz i oni polegli niechybnie. Zgadywałem, że dostaniemy się z jednej niewoli do drugiej. Super, cóż za miła odmiana! Wkrótce paru ze zwycięzców, którzy napadli porywaczy podjechali do wozu, najwyraźniej zauważając w nich ludzi. Spostrzegłem, że liczebnie było ich o wiele więcej, niż mężczyzn, którzy nas wieźli, więc nic dziwnego, że wygrali. Gdy dotarli do nas, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
- Barristan? - wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w lśniącej zbroi zeskoczył z konia, podchodząc do mnie - Kopę lat, stary! W cóżże tyś się znowuż wpakował?
Rozciął moje więzy, a ja od razu wyskoczyłem z wozu. Objęliśmy się po przyjacielsku, poklepując się po plecach.
- Josmyn, bracie! - zaśmiałem się, a wcześniejszy gniew zupełnie ze mnie uleciał - Spasłeś się.
- Ja? - odwzajemnił mój gest - A ty co tu robisz, łotrzyku? Znów zgubiłeś trasę?
- Długa historia. - odparłem, ucinając temat. Rozmawianie o przygodach ze Starkówną było ostatnią rzeczą, której w tym momencie pragnąłem - A ty czemuż nie tkwisz w swym pałacyku, Josmynie?
- Potrzebowałem się trochę, hmm, rozerwać; jak za dawnych lat. - odrzekł - A ci tutaj są dość poszukiwani w okolicy. Ciekawe, ile dostałbym za ich zbójeckie łebki? - roześmiał się. Jego wzrok powędrował na Arianę, wciąż siedzącą na wozie - A to kto?
Odwróciłem się i, ujrzawszy dziewczynę, westchnąłem.
- Ehm... - zająknąłem się, nie wiedząc, co powiedzieć - ... weźmy ją ze sobą. Jako... więźniarkę.
- Już myślałem, że wreszcie upolowałeś sobie jakąś dziewkę, brzydoto. - poklepał mnie po plecach z charakterystycznym sobie uśmiechem - To co? Bierzemy ją i jedziemy do mnie. Przyda ci się kąpiel, ciepła strawa, opatrzenie ran i nowe ubrania. Jej chyba też. - wskazał głową na Arianę - No, ale! Chodźmy już. Ren! - przywołał jednego ze swych ludzi - Bierz dziewczynę, zawracamy.
Ariana?
Pomysł w okolicznościach braku pomysłu ;_; Znienawidzisz mnie jeszcze bardziej, so sorry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz