Schowałam broń, po czym powiedziałam Dothrakom, żeby zostawili mnie w spokoju i odeszli. Oni, jak zresztą się spodziewałam, nie posłuchali mnie.
- A czy my cię trzymamy? Cały czas ci powtarzałem, że możesz odjechać, ale ty wolałaś dyskutować. Mogłaś odjechać, jak nas słyszałaś, ale wolałaś czekać. - zwrócił się do mnie jeden z nich.
- A kto powiedział, że spodziewałam się akurat was? - spytałam, wcale nie oczekując odpowiedzi.
Miałam już dość tej rozmowy.
- Wy również nie musieliście się ze mną wdawać w sprzeczkę. - powiedziałam, z trudem ukrywając gniew, choć i tak nie wyszło mi to zbyt dobrze.
Nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem skierowałam się w stronę, w którą zmierzałam wcześniej. Musiałam obrać krótszą trasę, gdyż sprzeczka z Dothrakami zajęła mi trochę czasu, a musiałam być minimum godzinę przed świtem. Przez jakiś czas słyszałam jeszcze ich zdenerwowane głosy. Niecałą godzinę jeździłam po lesie. W końcu znalazłam się na obrzeżach lasu. Popędziłam konia do galopu. Błyskawicznie znalazłam się przy stajni. Oddałam konia i pobiegłam pod mury pałacu. Wspięłam się po murze i po chwili znalazłam się pod ścianą pałacu. Szybko dostałam się przez okno do mojego pokoju. Zmieniłam ubranie na to do spania. Praktycznie od razu zapadłam w płytki, niespokojny sen.
Drogo?
Wena ze mnie wyparowała :C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz