Nie miałam tutaj nikogo, kogo bym znała w choć najmniejszym stopniu, więc czułam się okropnie nieswojo i obco. Wróciłam jednak do obozu razem z bratem sir Firewooda, próbując opanować drżenie z zimna. Zapomniałam poprosić gwardzistę, żeby wysłał mi Kruka, jak dojedzie - zostałam skazana na czekanie w niepewności przez przynajmniej następne parę dni, główkując się, czy czasem rycerz nie leży już gdzieś przy strumyku, martwy i gnijący. Conrad, brat, który przyjął mnie pod opiekę, wydawał się być niezwykle sympatycznym człowiekiem. Bracia Nocnej Straży, którzy mnie zauważyli, zachowywali się, jakby nie widzieli kobiety od lat - bo w sumie, jak mniemam, tak było. Pomimo tego, że bardzo mi imponowali, nie rozumiałam tego - wybrać życie bez kobiet, bez rodziny i miłości dla ciągłego zagrożenia i niepewności. Tak czy inaczej, ten fakt sprawiał, że adorowałam ich i podziwiałam jeszcze bardziej, gdyż byłam pewna, że ja bym tak nie potrafiła.
Postanowiłam jednak chodzić po tych terenach okryta kapturem, żeby zbytnio nie rzucać się w oczy - bo w końcu oprócz szlachetnych, wytrwałych Braci byli tu przecież również zbójcy i ludzie "spoza nawiasu". Nie chciałam również, aby ktokolwiek rozpoznał we mnie Lyannę Weaver - z całą pewnością nie pomogłoby mi to w obecnej sytuacji, a może nawet sprowadziło zbyt dużo niechcianej uwagi.
Teraz tylko czekać, aż wreszcie wszystko się wyjaśni. Na pewno nie pozwolę na to, by mężczyźni rozpętali sobie wojnę, a ja czekała sobie bezpiecznie tutaj. Miałam w nosie ich tłumaczenia, że jestem księżniczką, że jestem ważna i inne bzdury. Jestem przyszłą królową i chcę również sama walczyć o tron, chociażby to miało się równać z pozabijaniem wszystkich dookoła. Wiedziałam również, że nie mogłam rządzić Siedmioma Królestwami sama - musiałam znaleźć męża, a zegar tykał. Nie wiedziałam tak naprawdę, kiedy mój ojciec zakończy swój żywot, ale miałam przeczucie, że nastąpi to prędko. Co, jeśli nie znajdzie męskiego następcy do tej pory? Nie mam pojęcia. Tron przejmie ktoś inny, a ja będę na to wszystko patrzeć z przerażeniem. Nie widziałam korony na głowie kogokolwiek innego, niż mojej. Odkąd moi bracia zostali zamordowani, żyłam w niepewności. Panowanie Weaverów stanęło pod znakiem zapytania, gdyż nie było już męskiego potomka. Musiałam obmyślić taktyczny plan, ale jaki? Zdobyć męża, by na wypadek śmierci ojca wciąż być u jako-takiej władzy, a później powybijać i jego, i wszystkich wyżej postawionych, którzy mogliby powstrzymać kobietę przed usadzeniem się na tronie? To nie był najgorszy pomysł - choćbym była uznana za okrutną (a i o taki wizerunek się starałam, trzeba w końcu budzić respekt), miałabym władzę tylko dla siebie. Przecież mieszczanie nie przeciwstawiliby się otwarcie rządzącej samej królowej. Jeżeli pozbyłabym się mojego ewentualnego męża-króla, maestrów, doradców i innych takich, miałabym całe prawo i porządek dla siebie. Tylko kto byłby, w takim razie, mym małżonkiem? Trantowie mieli już swe partnerki, lord Edwin najwyraźniej zginął bezdzietnie, Reedowie mają same córki... No kto? Velaryonowie, naturalnie, odpadają, a lady Darry wydaje mi się być dziwną kobietą. Jest zbyt odważna i zbytnio przeciwstawia się naszym działaniom - kto wie, czego by nie zrobiła, by zagarnąć władzę dla swego domu? Mój plan zszedł na śmietnik. Miałam mało czasu, a i słabe możliwości wykonania mych zamierzeń. Zaufanych kandydatów na króla była garstka. Czy to koniec naszego rodu?
Postanowiłam jednak chodzić po tych terenach okryta kapturem, żeby zbytnio nie rzucać się w oczy - bo w końcu oprócz szlachetnych, wytrwałych Braci byli tu przecież również zbójcy i ludzie "spoza nawiasu". Nie chciałam również, aby ktokolwiek rozpoznał we mnie Lyannę Weaver - z całą pewnością nie pomogłoby mi to w obecnej sytuacji, a może nawet sprowadziło zbyt dużo niechcianej uwagi.
Teraz tylko czekać, aż wreszcie wszystko się wyjaśni. Na pewno nie pozwolę na to, by mężczyźni rozpętali sobie wojnę, a ja czekała sobie bezpiecznie tutaj. Miałam w nosie ich tłumaczenia, że jestem księżniczką, że jestem ważna i inne bzdury. Jestem przyszłą królową i chcę również sama walczyć o tron, chociażby to miało się równać z pozabijaniem wszystkich dookoła. Wiedziałam również, że nie mogłam rządzić Siedmioma Królestwami sama - musiałam znaleźć męża, a zegar tykał. Nie wiedziałam tak naprawdę, kiedy mój ojciec zakończy swój żywot, ale miałam przeczucie, że nastąpi to prędko. Co, jeśli nie znajdzie męskiego następcy do tej pory? Nie mam pojęcia. Tron przejmie ktoś inny, a ja będę na to wszystko patrzeć z przerażeniem. Nie widziałam korony na głowie kogokolwiek innego, niż mojej. Odkąd moi bracia zostali zamordowani, żyłam w niepewności. Panowanie Weaverów stanęło pod znakiem zapytania, gdyż nie było już męskiego potomka. Musiałam obmyślić taktyczny plan, ale jaki? Zdobyć męża, by na wypadek śmierci ojca wciąż być u jako-takiej władzy, a później powybijać i jego, i wszystkich wyżej postawionych, którzy mogliby powstrzymać kobietę przed usadzeniem się na tronie? To nie był najgorszy pomysł - choćbym była uznana za okrutną (a i o taki wizerunek się starałam, trzeba w końcu budzić respekt), miałabym władzę tylko dla siebie. Przecież mieszczanie nie przeciwstawiliby się otwarcie rządzącej samej królowej. Jeżeli pozbyłabym się mojego ewentualnego męża-króla, maestrów, doradców i innych takich, miałabym całe prawo i porządek dla siebie. Tylko kto byłby, w takim razie, mym małżonkiem? Trantowie mieli już swe partnerki, lord Edwin najwyraźniej zginął bezdzietnie, Reedowie mają same córki... No kto? Velaryonowie, naturalnie, odpadają, a lady Darry wydaje mi się być dziwną kobietą. Jest zbyt odważna i zbytnio przeciwstawia się naszym działaniom - kto wie, czego by nie zrobiła, by zagarnąć władzę dla swego domu? Mój plan zszedł na śmietnik. Miałam mało czasu, a i słabe możliwości wykonania mych zamierzeń. Zaufanych kandydatów na króla była garstka. Czy to koniec naszego rodu?
Arkadius?
Lel, tak dużo przemyśleń, ale nie ma cię tam, gdzie ja, więc no XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz