Leniwie otworzyłam zasypane oczy. Jak zwykle obudził mnie panujący na zewnątrz gwar. Przeciągnęłam się i opuściłam swój namiot. Mężczyźni pracowali przy wszelkim rodzaju broni, a kobiety opiekowały się dziećmi, gotowały. Poszłam do namiotu matki. Ona jak praktycznie cały czas przygotowywała różnorodne ziołowe maści na wszelkiego rodzaju urazy. Przywitawszy się z nią usiadłam na skraju namiotu i uważnie obserwowałam wszystkie czynności które wykonywała. Obserwowałam ją dosyć długo dopóki nie dopadła mnie ochota na przejażdżkę po lesie. Właśnie do matki przyszedł jakiś pacjent, ale dopiero zdążył wejść do namiotu, chęć pójścia do Shadowfax wzięła górę nad chęcią obserwacji pracy rodzicielki. Pospiesznie wyszłam na dwór i wręcz biegiem pokonałam odcinek dzielący mnie od miejsca w którym przebywała klacz. Nie przygotowując jej zbytnio, dosiadłam konia. Stępem skierowałam się na ścieżkę prowadzącą do lasu. Wjechałam na jego teren. Ciszę zakłócał jedynie świergot ptaków i miarowe uderzanie kopyt Shadowfax o ścieżkę. Przyspieszyłam klacz i już po chwili znalazłam się nad strumieniem. Zasiadłam z niej i usiadłam na głazie mocząc stopy w lodowatej wodzie. Chodź może wydawać się to wielu osobom dziwne, zwierzałam się Shadowfax z moich problemów. Była ona chyba jedyną osobą, a raczej zwierzęciem, któremu ufałam w pełni. Kiedy skończyłam rozmyślać ponownie dosiadłam klaczy. Niespiesznie dojechałam do ścieżki. Nagle usłyszałam tętent kopyt. Odwróciłam ostrożnie głowę.
<Drogo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz