- Nie masz za co być wdzięczna, moja pani - zapewniłem ją. - Moim największym zaszczytem jest bronienie ciebie i stanie u twego boku zawsze, gdy będziesz mnie potrzebowała, księżniczko.
Lady Lyanna skinęła lekko głową, a na jej czole pojawiła się zmarszczka, gdy dziewczyna zaczęła nad czymś rozmyślać, nie komentując moich słów. Wiedziałem, że potrzebuje odpoczynku, więc pokłoniłem się lekko.
- Lady, jeśli pozwolisz, powinienem już iść...
- Oczywiście - powiedziała, uśmiechając się lekko, lecz jakby z wymuszeniem. - Dobrej nocy, Arkadiusie.
- Dobrej nocy, księżniczko - powiedziałem cicho, powoli idąc w stronę wyjścia z komnaty Lyanny. Widoczne było, że coś trapi księżniczkę, nie miałem jednak prawa pytać o jej troski. Byłem tylko rycerzem i nawet jako Gwardzista, nie byłem partią dla Lyanny, wiedziałem o tym doskonale.
Już trzymałem dłoń na klamce, gdy usłyszałem cichy głos Lyanny:
- Za kilka dni wychodzę za mąż - powiedziała niepewnie, jakby do samej siebie, jednak kiedy się odwróciłem, zauważyłam, że jest wpatrzona we mnie.
Mimo iż wiedziałem, że kiedyś to nastąpi, nie spodziewałem się, że ta wiadomość aż tak na mnie podziała. Poczułem, jakbym bezpowrotnie tracił coś ważnego dla mnie, coś, co nawet nigdy nie miało szansy stać się moje. Byłem beznadziejny, jeśli o o chodzi, nie potrafiłem jednak udawać nawet przed samym sobą, że księżniczka nic dla mnie nie znaczy. Te kilka słów, które padły teraz z jej ust zesłały na mnie niewyobrażalny smutek, postarałem się jednak przywołać na usta najbardziej uprzejmy ze swych uśmiechów.
- To wspaniała nowina - kłamstwo bezwiednie wydostało się z moich ust. - Mogę wiedzieć, kto jest tym szczęśliwcem, pani?
- Lord Jory Reed - odpowiedziała cicho Lyanna.
Przypomniałem sobie młodzieńca, którego widywałem na turniejach w Królewskiej Przystani. Był dobrym wojownikiem, lecz ja nie miałem zaszczytu zmierzyć się z nim. Byłem jednak pewien, że mimo wszystko, byłbym w stanie wysadzić go z siodła. Być może przemawiała przeze mnie gorycz, nie mogłem jednak wyobrazić sobie młodego lorda Reeda wraz z mą księżniczką. Niedługo nie będę musiał sobie nic wyobrażać, pomyślałem chłodno. Zobaczę ich jako małżeństwo już za kilka dni.
- Niewątpliwie to dobry wojownik i wyśmienita partia. Na pewno będziesz przy nim bardzo szczęśliwa, pani.
- Muszę go poślubić - powiedziała cicho Lyanna. - Ojca trapi choroba, która z każdym dniem przybiera na sile, a królestwo potrzebuje władcy i... - potok słów zaczął powoli cichnąć, a ja zobaczyłem na twarzy Lyanny niepewność i zmęczenie ciężarem, jaki na sobie nosiła. Podczas okrutnych wojen o władzę, podstępów mających na celu obalenie jej rodziny i powolnej śmierci ojca, Lyanna musiała jeszcze martwić się o królestwo i o ślub, który jej narzucono. Było mi niezwykle żal tej silnej, młodej kobiety. Gdybym mógł, zdjąłbym z jej barków wszelkie zmartwienia, wiedziałem jednak, iż świat tak nie działa, a ja nie mogę nic na to poradzić. - Nie chcę zostać z tym wszystkim sama.
Westchnąłem, podchodząc do niej i ujmując delikatnie jej dłoń. Lyanna zdziwiona podniosła na mnie wzrok, a ja uśmiechnąłem się do niej pocieszająco.
- Marna to pewnie pociecha, ale obiecuję, że nigdy nie zostawię cię samej, pani. Zawsze będę blisko, gotów cię ochronić, posłużyć radą lub wsparciem - przyrzekłem, patrząc w jej piękną, udręczoną twarz, podczas gdy Lyanna spuściła wzrok na nasze splecione dłonie. Bezwolnie uniosłem je do jej policzka, gładząc go opuszkami palców i wpatrując się w jej usta. Kiedy księżniczka nie odtrąciła mnie, a tylko przymknęła oczy, czując na twarzy mój dotyk, założyłem jej za ucho zbłąkany kosmyk włosów, zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Dopiero gdy Lyanna podniosła wzrok, dostrzegłem, że dzieli nas tylko kilka centymetrów, a to i tak zdecydowanie za mało. Przestąpiłem kilka kroków do tyłu.
- Przepraszam, lady - powiedziałem chrapliwym głosem, czując suchość w gardle. Musiałem wyjść, zanim zrobię coś nieodpowiedniego, a wcześniejsza sytuacje zdecydowanie potwierdzała słuszność moich obaw.
Skłoniłem się lekko i obróciłem na pięcie, idąc szybkim krokiem w stronę drzwi i nie oglądając się na Lyannę. Kiedy wyszedłem na zamkowy korytarz, odetchnąłem głośno, przeczesując dłońmi swoje przydługie, brązowe loki.
- Idiota - syknąłem sam do siebie przez zaciśnięte zęby, zmierzając do swojej komnaty.
(Lyanna?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz