Lyanna uśmiechnęła się nieśmiało, a ja rozejrzałem się dookoła, sprawdzając, czy nikt nie przygląda nam się zbyt uważnie. Wiedziałem jednak, że w zamku nawet ściany mają oczy i uszy. Nie chciałem ryzykować.
- Co lady powie na spacer po błoniach? - zaproponowałem. - Obiecuję zapewnić lady bezpieczeństwo.
- Myślę, że to doskonały pomysł - stwierdziła z uśmiechem księżniczka. - Potrzeba mi chwili odpoczynku.
Nadstawiłem dla Lyanny ramię, które ujęła i przez korytarz ruszyliśmy do tylnego wyjścia z zamku, prowadzącego na błonia. Dzień był spokojny i słoneczny, niemal całkowicie bezwietrzny, taki, jakie lubiłem najbardziej. Zrodzony podczas zimy, doceniałem letnią porę i ciepły klimat południa. Z uśmiechem także zauważyłem, że w rdzawych włosach Lyanny odbijają się słoneczne promienie, przywodząc mi ciągle na myśl słowa dawnej pieśni. Nie miałem ochoty psuć humoru lady, podejmowałem więc tylko radosne, codzienne tematy. Mijający nas ludzie pozdrawiali mnie skinieniem głowy i kłaniali się swojej królowej.
- Co z twymi oprawcami, Arkadiusie? - zapytała po pewnym czasie Lyanna.
- Zostali straceni, pani - odpowiedziałem. - Próbowaliśmy wypytać ich o plany Velaryonów, pozostawali jednak wierni swym chorążym. Nie cieszy mnie fakt, że Velaryonowie mają ludzi tak wiernych, że giną za ich tajemnice - westchnąłem.
- My także mamy wiernych ludzi - stwierdziła Lyanna.
Pokiwałem głową, miałem jednak złe przeczucia. Po śmierci króla, nasi wrogowie mogli uznać, że królestwo, którym włada młody król, jest osłabione. W dodatku król, który nie był od urodzenia przeznaczony do rządzenia. Mógł nie podołać. Sprytni Velaryonowie na pewno węszyli w tym sytuację do ataku.
***
''Drogi Arkadiusie!
Ataki na nasz gród nie ustają. Wiele okolicznych wiosek zostało obrabowanych, spłonęły... Cholerne armie Velaryonów cały czas atakują co ważniejsze strategicznie zamki. Tommen i Arthur, wraz z zebraną armią odpierają wroga. Mam zamiar udać się z nimi, zostawiając Fire Rock pod opieką Seline, ojca i Dorana. Zwłaszcza ojca i Dorana, zważywszy na słaby stan zdrowia naszej siostry. Wszystko, co dzieje się dookoła, to jakieś szaleństwo; początki wojny...
- Robert''
- Chcę jechać na Zachód i rozprawić się z wrogiem - powiedziałem na zebraniu Rady, zwracając się bezpośrednio do nowego króla i do swego dowódcy Gwardii.
- Białe płaszcze mają służyć w Przystani, mają być osobistą strażą króla i królowej - rzekł sir Reed. - Tu jest twoje miejsce.
- Ataki na Zachód mogą być odwróceniem uwagi. Nie możemy wysłać rycerzy na pomoc lordom i ich prostaczkom, zostawiając królestwo na pastwę Velaryonów. Wtedy na pewno uderzą - stwierdził dowódca Gwardii.
- Musimy jednak pomóc poddanym. Dlaczego mają walczyć z wrogami Korony, skoro królestwo nie reaguje na ich krzywdę? - zapytałem. - Proszę, Wasza Miłość, o chociaż stu rycerzy. Stanęlibyśmy u boku naszych lordów, pomagając im w walce z oprawcami.
- Wasza Miłość, jeśli naszym wojskom udałoby się chociaż rozproszyć armię Velaryonów, wtedy ich ataki na Królewską Przystań nie miałyby szans na ziszczenie się. Poza tym, pomoglibyśmy poddanym - Dowódca poparł mnie. - Ludzie doceniliby nowego króla, a wrogowie zobaczyliby, z kim mają do czynienia.
- To, ilu ludzi pojedzie, jeszcze ustalimy - zwrócił się król do lorda dowódcy.
- Musi ich prowadzić ktoś zaufany. Widok białego płaszcza na pewno pokrzepi naszych poddanych - zauważył Gwardzista. - Sir Arkadius wykazał się już w wielu bitwach. Reszta Gwardzistów i rycerzy zdoła także ochronić nasze miasto i władcę.
***
Nazajutrz, idąc na kolejne spotkanie rady, miałem nadzieję, że kwestia mojego ruszenia na pomoc Zachodowi zostanie rozstrzygnięta i jeszcze dziś będę mógł wyruszyć z wojskami. Widząc w sali także królową, ukłoniłem się jej nisko, posyłając lekki uśmiech.
- Od dziś do naszego grona dołączy także Królowa - powiedział król, zajmując swe miejsce u szczytu stołu, z Lyanną i Namiestnikiem po obu bokach.
(Lyanna?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz