- Masz rację, lady. Nie możemy pozwolić zniszczyć miasta, ale także nie możemy zostawić poddanych na pastwę naszych wrogów - zauważyłem. - W Fire Rock przebywa mój ojciec z macochą, siostra i brat Robert z żoną i dwójką dzieci. Doran ma osiem lat, Leila pięć. Są w niebezpieczeństwie, gdyż Velaryonowie nastają na nich i okoliczne grody. Moi dwaj młodsi bracia wyruszyli przeciw nim z armią, Robert dołączył do nich. Tam ciągle trwa walka i ja także boję się o swoich bliskich. Mając taką perspektywę... Niech się królowa nie dziwi, że bardzo chciałbym wyruszyć im na pomoc. Mam jednak swoje zobowiązania tutaj; obiecałem bronić życia królewskiej rodziny. Lady, jesteś dla mnie tak samo ważna, jak ci, którzy walczą na Zachodzie - zapewniłem.
Lyanna zawahała się przez chwilę, najwyraźniej dopiero teraz zdając sobie sprawę, że moim zmartwieniem jest przebywająca na zachodzie rodzina. Odkąd tylko dowiedziałem się o ataku Velaryonów, tylko o tym myślałem. O ojcu, Seline, Robercie, Tommenie, Arthurze i dzieciach. Gdybym był bardziej wierzący, modliłbym się za nich do bogów, ja jednak widziałem już śmierć tyle razy, że gotów byłem uwierzyć, iż jest ona jedynym bogiem.
- Przykro mi - szepnęła Lyanna. - Wiem, że to nie powinno się dziać. Mam już tego wszystkiego dosyć, tych bitew i cierpienia...
Uniosłem lekko dłoń do twarzy Lyanny, gładząc ją opuszkami palców po policzku. Królowa uniosła na mnie smutne spojrzenie swych zielonych oczu.
- Kiedyś słyszałem, że jeśli chce się powstrzymać zło, czasem także trzeba posuwać się do okropnych rzeczy - stwierdziłem.
***
- Sir Arkadiusie! - Podrick kroczył dumnie w moją stronę, - Czy będę mógł wziąć udział w bitwie?
Uniosłem brwi znad pergaminu, na którym kończyłem kreślić właśnie na szybko kilka słów do przebywającego na Murze Conrada.
- Podricku, ile masz lat? - zapytałem zmęczonym tonem.
- Jedenaście - odparł z dumą chłopiec.
- Czy kiedykolwiek zabiłeś? - zapytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź.
- Nie... - zaczął cicho, najwyraźniej zawstydzony, ale jednocześnie i przerażony perspektywą odebrania komuś życia. - Widziałem jednak rannych i umierających. Od chorób, ale i od ran po mieczach.
Przywołałem go do siebie, a gdy stanął tuż obok mnie, odchyliłem materiał bluzy, pokazując mu ranę na barku. Widziałem, jak chłopiec stara się udawać niewzruszonego.
- To jedna z najświeższych ran. Miecz przeszedł na wylot. Cudem ominął ważne ścięgna - wytłumaczyłem. - Niedawno zagoiła się ostatecznie, ból jednak pozostał. Miecz przeszedł na wylot. Ból jednak nie był i nie jest najgorszy. Byłem świadkiem, jak mordują moich ludzi, z którymi wyruszyłem. Kiedy królowa i jej ludzie przybyli z oddziałem, by mnie uwolnić, wrogowie wybili każdego z obozu, który rozbiła. Uratowaliśmy się tylko my - dodałem cicho. - Jest coś takiego, co tnie głębiej niż miecze, chłopcze.
- Strach - odpowiedział bez wahania Podrick, znając najwyraźniej powiedzenie rycerzy zwanych wodnymi tancerzami.
- Bezsilność. Utrata kompanów. Poczucie beznadziejności. Poczucie winy. Wstyd po porażce i gorycz po zwycięstwie opłaconym krwią braci - zacząłem wymieniać. - Powiedz mi, co zrobiłbyś ty, nastoletni chłopiec, stając na polu bitwy z mieczem w dłoniach? Nie dałbyś rady obronić nawet samego siebie. Rycerze stają w obronie królestwa - wytłumaczyłem.
Chłopiec zastanawiał się nad moimi słowami przez chwilę.
- Chcę być rycerzem - powiedział cicho. - Umrzeć z mieczem w dłoniach i być wychwalanym w pieśniach...
- Pieśni nie starczy, by opiewać sławę wszystkich rycerzy - zauważyłem ze śmiechem. - A śmierć w bitwie mimo wszystko jest tylko śmiercią. Nie powinieneś o tym myśleć, gdy masz przed sobą całe życie - upomniałem go. - Ćwicz, bądź dobrym giermkiem... A nie ominie się zaszczyt zostania rycerzem - obiecałem.
- Kiedy to się stanie? - dociekał chłopiec.
- Gdy uznam, że jesteś gotowy. Będziesz musiał stanąć do walki ze mną i mnie pokonać, lub walczyć jak równy z równym - postanowiłem.
***
Idąc jak co dzień na zebranie rady, spotkałem po drodze królową Lyannę, pokłoniłem się jej więc nisko, zrównując z damą krok.
- Wszystko w porządku, królowo? - zapytałem, widząc jej strapioną minę. - Chodzi o lady Yarwick? - dodałem zaniepokojony. Wiedziałem, że jej stan jest poważny, miałem jednak nadzieję, że dama z tego wyjdzie.
(Lyanna?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz