sobota, 25 marca 2017

Od Lyanny C.D. Arkadiusa

Gdy weszłam do sali narad, wszyscy byli już w środku. Wszyscy obecni pokłonili mi się nisko, a ja skinęłam niemalże niewidocznie głową. Podeszłam powolnym krokiem do stołu, zajmując miejsce obok mojego męża. Widziałam, jak sir Arkadius posyła mi delikatny uśmiech, jednak nie odwzajemniłam go.
Byłam wściekła.
Miałam ochotę kazać wybić wszystkich Velaryonów w pień, nie bacząc na nasze straty. Moja nienawiść do nich była ogromna, a to, co robili na zachodzie, tylko wzmagało ogień zemsty płonący w mym sercu. Zachowałam więc kamienną twarz i zaciskałam zęby, nie chcąc wybuchnąć.
- Od dziś do naszego grona dołączy także królowa. - oznajmił sir Reed, a ja zwróciłam na niego swój wzrok. W końcu usiadł, tak samo jak i cała reszta.
- Doszły mnie słuchy, iż Fossoway'owskie szczury przejęły gród Yarwycków? - zapytałam ze względnym spokojem, a Lord Dowódca skinął głową.
- Owszem, lady. Natarli na ich zamek wczorajszego wieczoru i wkrótce potem przejęli. - poinformował beznamiętnym tonem, spoglądając na mnie.
- Yarwyckowie są dobrymi podatnikami i doskonałymi handlarzami. - ciągnęłam - Jeżeli Fossoway'owie pozostaną tam, uciskając resztki ich ludzi, ucierpi na tym zarówno nasz skarbiec, jak i dostawa produktów, które wytwarzają.
- Racja, moja lady. - odrzekł sir Reed - Wiadomo nam, że lord Yarwyck jest w niewoli. Wielu ich ludzi zginęło podczas obrony grodu, a lady wraz z dzieckiem zdołała uciec. 
- Gdzie jest aktualnie? - dopytałam.
- Nie wiadomo. - Lord Dowódca wypuścił powietrze z płuc, wzdychając ciężko - Najprawdopodobniej jednak zmierzają w stronę Przystani.
- Nie zaznają tu szczęścia. - odparłam sucho - Tylko idiota ucieka przed wojną w stronę wojny.
- Sir Firewood złożył wczoraj prośbę o udanie się na zachód wraz z przynajmniej setką ludzi. - kontynuował sir Reed po krótkim milczeniu - Ma w zamiarze zwalczyć naszego wroga, popierając uciskane rody i zdobywając ich poparcie.
- A Velaryonowie? - zapytałam bezbarwnym głosem - Ich siły są naprawdę duże. Zbierali je przez wiele lat. Jak myślicie, dlaczego atakują teraz? Mój ojciec nie żyje, mamy nowego króla, a oni uznają to za słabość. Lud służy temu, kogo zna i komu ufa. Sir Reed tegoż zaufania jeszcze nie zdobył. Jeżeli odbierzemy Królewskiej Przystani rycerzy, nie możemy w pełni liczyć na wsparcie biedoty czy mieszczan. Potrzebujemy jak najwięcej mieczy. Doświadczonych mieczy.
- Wasza Miłość. - sir Arkadius zabrał głos - Lud doceni naszego króla, o ile on go wspomoże. Będą widzieli w nim oparcie i obrońcę. Jeżeli rozproszymy siły Velaryonów, z pewnością nie będą w stanie zaatakować Przystani.
- To nie może być takie proste. - odparłam natychmiast - Powątpiewam, jakoby nasi wrogowie mieli tylu ludzi, by byli już rozbici po paru atakach na ich zdobycze. Myślę, że ukrywają coś, o czym my nie wiemy. Co, jeżeli zawarli sojusz z kimś zza Wąskiego Morza? Co, jeżeli sprowadzają stamtąd wojowników? Gdy byłam młodsza, słyszałam rozmowy o tym, że mieli swe znajomości za morzem. Wysłuchiwałam historii o wiernych, nieprzezwyciężonych wojownikach z Astaporu, specjalnie trenowanych i niewrażliwych na ból. Co, jeżeli Velaryonowie mają ich w garści? Wątpię, by atakowali ot tak, z zachcianki. Muszą mieć tajną broń i pewność, że zdobędą to, czego chcą. W mojej opinii nie wolno nikogo zabierać z Przystani. Żołnierze na strażnicach, w innych grodach... to oni są od bronienia reszty. Jeżeli Velaryonowie wedrą się do stolicy, nie ma ratunku. Odbiorą tron i nadzieją głowy nas wszystkich na pikach. Królewska przystań jest naszą jedyną ostoją. 
- Ależ Wasza Miłość. - zaprotestował Lord Dowódca - Jeżeli pomożemy innym dworom, to właśnie one nas poprą i wspomogą swymi siłami. Będą za nas walczyć, gdyż zdobędziemy ich zaufanie.
- Och... - jęknęłam, marszcząc brwi - Naprawdę w to wierzycie? Nie wolno ufać nikomu, kto nie jest nami. Nie byli nigdy w Przystani, nie widzieli nigdy króla. Są prostymi ludźmi. Ich życie jest w miarę bezpieczne, o ile nie będą się wychylać. Dlaczego mieliby poświęcać życia swoje i swoich bliskich za kogoś, o kim nie mają żadnego pojęcia? Wdzięczność wdzięcznością, ale nie możemy pozwolić sobie na niepewny "biznes". Nie mamy pewności, czy się odwdzięczą, czy zostaną w swoich dworach. Mogą równie dobrze nie poprzeć nikogo... i co wtedy?
- Wtedy można zażądać poboru do wojska, tak, jak pobierają do Nocnej Straży. - odezwał się sir Reed. Zostałam jedyną osobą w radzie, która miała inne zdanie.
- Bycie wojownikiem nie gwarantuje wierności. - odrzekłam zmęczonym głosem - Proponuję inne rozwiązanie... 
- Jakież? - zapytał mój mąż, nachylając się w moją stronę, z ciekawością wymalowaną na twarzy.
- W Przystani jest jeden, jedyny starzec, który zajmuje się wyrobami... nienaturalnymi, że tak powiem. - oznajmiłam - Słyszałam o nim jako dziecko, kiedy ojciec mówił o tym z mą matką. I wiecie co, moi dobrzy lordowie? - pierwszy raz podczas tego zebrania uśmiechnęłam się, jednakże z nutką chytrości - Myślę, że uda mu się wykonać coś, co znacznie osłabi siły Velaryonów.
- Przejdź do rzeczy, moja lady. - rzekł zniecierpliwiony król.
- ... dziki ogień. - zakończyłam, próbując ukryć rozpierającą mnie ekscytację i żądzę krwi - Spalmy naszych wrogów żywcem.

Arkadius?
Pomyślałam, że będzie ciekawiej, jeżeli ma postać nie poprze twego pomysłu xd
[co, btw, było trudne, bo ja jako ja zgadzam się z Kade'm, lel]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.