Moje dłonie piekły niemiłosiernie pod wpływem nieznanej mi maści, jednak starałem się tego nie okazywać. Zacisnąłem zęby, próbując nie myśleć o palącym bólu. Poczułem na sobie wzrok Ariany, jednak nie byłem pewien, czy spojrzenie jej w twarz byłoby najlepszym pomysłem. Ostatecznie zdecydowałem się jednak na skonfrontowanie się z tym wszystkim, co nas spotkało, i wzięcie tego na klatę. Uniosłem wzrok, a nasze spojrzenia się spotkały.
- Ariana... - wychrypiałem, przełykając ślinę - Wiem, że mnie nienawidzisz. Że cię wydałem. Że potraktowałem jak kogoś nic nieznaczącego. Ale wiesz, dlaczego. Widzisz, co mi zrobili.
Moje nieudolne próby tłumaczenia spotkały się z zupełnym milczeniem ze strony dziewczyny, co sprawiło, że poczułem się jak jeszcze większy śmieć.
- Spójrz... Josmyn ma dwór niedaleko. - oznajmiłem ciszej, próbując ją do siebie przekonać - Wreszcie odpoczniemy, będziemy bezpieczni, dostaniemy jedzenie i nowe ubrania.
Maść znowu dała się we znaki, a ja syknąłem.
- Wybacz mi. - westchnąłem - Nigdy nikomu tego nie mówiłem, ale... żałuję.
***
Dwór nie należał do największych, ale był bogato wystrojony, a ludzie go zamieszkujący należeli do niezwykle uprzejmych i przyjaźnie nastawionych. Lady Dacey, młoda i piękna kobieta o charakterystycznych zielonych oczach, będąca żoną Josmyna, wciąż należała do równie pięknych - i być może najpiękniejszych - kobiet, jakie widziałem. Przywitała nas ciepło, z uroczym uśmiechem na twarzy. Jej szaty były jeszcze bogatsze i bardziej zdobne niż wówczas, kiedy ostatnio ją widziałem. Josmyn musiał nieźle się dorobić - dobrze, że go spotkałem.
- Chodź, chodź, Barristanie. - dotknęła mego ramienia swą delikatną dłonią - Zaprowadzę cię do komnaty, która będzie na twoją wyłączność podczas twego pobytu w naszych progach. Ren! - tu zwróciła się do młodego chłopaka, giermka, który towarzyszył nam jeszcze podczas wyprawy - Zaprowadź tę piękną, młodą damę do drugiego pokoju gościnnego. Jak ci na imię? - zapytała dziewczynę.
- Ariana. - odparła ma towarzyszka z delikatnym uśmiechem. Ciężko nie szanować i respektować lady Dacey; była zbyt łagodna, zbyt wdzięczna i zbyt dobra, by nie darzyć jej sympatią.
- Dobrze, Ariano, podąż za Renem. Zaprowadzi cię do pokoju, gdzie będziesz mogła przebrać się w czyste ubrania, które ci zaraz naszykuję. - ciągnęła dama - Wieczorem dostaniecie ciepły posiłek, który przygotuje kucharz. Mam nadzieję, że miło spędzicie tu czas i w pełni wypoczniecie.
- Mamy u pani dług wdzięczności, moja lady. - skinąłem lekko głową, uśmiechając się szarmancko. Lady Dacey odwzajemniła tylko mój uśmiech i poprowadziła do komnaty.
***
Gdy się przebrałem, wyszedłem z pokoju, by wyjść na chwilę na dwór i posiedzieć na zewnątrz. Idąc korytarzem, natknąłem się na Arianę.
Teraz albo nigdy.
- Słuchaj. - zatrzymałem ją - Wydaje mi się, że powinniśmy sobie wytłumaczyć parę spraw... Chodź.
Ariana? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz