- Sęk w tym, że... - zaczęłam, próbując jakoś ubrać moją myśl w słowa - ... na zachodzie nie mają aż tylu ludzi, jak mniemam. Nawet jeśli stacjonuje tam mnóstwo wojsk, wciąż nie są to wszystkie, a nawet nie większość. Velaryonowie mają chociażby mnóstwo sojuszników, Stoutów, Fossoway'ów, Jastów, Watersów, Vance'ów... a i to nie wszyscy. Zmarnujemy cenne zapasy naszej dobrej broni, a i tak nie wybijemy nawet połowy sił wroga, ba!, może nawet nie ćwierć. W i ę k s z o ś ć wojsk Velaryonów będziemy mieli pod murami. Pytanie tylko, czy zaatakują z zachodu, gdzie jest ich pełno, czy wykorzystają te swoje kontakty zza morza i zaskoczą nas jakowąś pokaźną flotą. Co wtedy? Będzie mniej ludzi, nie będzie ognia, a wroga będzie na pęczki i, prędzej czy później, rozwalą bramy miasta.
- Myślę jednak, lady - wtrącił namiestnik - że warto wziąć pod uwagę myśli sir Arkadiusa. Należałoby wspomóc grody, które zostały zaatakowane, a które są jednocześnie dosyć znaczące siłą i gospodarką, by zyskać w nich sojuszników. Z dzikim ogniem póki co bym się wstrzymał, aż do momentu ostatecznego.
Sir Arkadius pokiwał głową w zamyśleniu, przyznając namiestnikowi rację.
- Póki co lepiej nie używać tej broni. - ciągnął dalej - Gdyż może wyrządzić zbyt wiele szkód. Na początku warto zobaczyć, jak potoczą się walki naszych rycerzy, a potem stosować takowe ostateczności.
- Dobrze. - zgodziłam się, wzdychając - Możemy to rozwiązać w ten sposób. Wysyłamy ludzi na zachód, by odbić grody i uzyskać tamtejszych sojuszników. Nie używamy ognia. Królewską Przystań zaatakują najprawdopodobniej, jak przypuszcza sir Arkadius, dopiero później. Bierzemy ileś kobiet i dzieci do stolicy. Musi być jednak warunek - zastrzegłam - ci, których weźmiemy pod opiekę, muszą chwycić się jakiejś pracy. W razie oblężenia będzie zapotrzebowanie w szczególności na żywność i poniekąd na broń i zbroje. Nikt nie może siedzieć bezczynnie.
- Jasna rzecz. - zgodził się mój mąż, słuchając mnie uważnie.
- Dodatkowo porozstawiałabym jeszcze kilku strażników na murach. - zaproponowałam - O wrogich szpiegów lub skrytobójców nietrudno, a pod osłoną nocy ciężko takowych zauważyć.
- To również da się zrobić.
- Jeżeli wyślemy ludzi na zachód, wolałabym uzupełnić braki. - ciągnęłam, trochę ponuro - Pobór. Wiem, iż sama stwierdziłam, że poborowi żołnierze nie gwarantują lojalności, ale zawsze warto mieć ich pod ręką. Dezercja ma być surowo, podkreślam, surowo karana.
Gdy narada wreszcie się zakończyła, odetchnęłam z ulgą. Brakowało mi trochę ojca, gdyż on na pewno wiedziałby, co robić. Ciekawe, kogo by poparł? Nie zadręczałam się jednak tą myślą zbyt długo - nie było go już, nie żył, nie słyszał, więc nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.
Lord Dowódca miał rację - lady Yarwyck wraz z dzieckiem dotarli do Królewskiej Przystani. Mimo, że początkowo sceptycznie nastawiałam się co do tego pomysłu i nie byłam pewna co do niego, przyjęłam gości osobiście. Dama była wyraźnie wykończona i chora - widać, że przez całą podróż zajmowała się głównie dzieckiem, a fakt, że uciekali w pośpiechu sprawił, że nie mieli przy sobie wiele pieniędzy czy strawy podczas drogi. Od razu rozkazałam przekazać lady pod opiekę dobrego lekarza, a młodym postanowiłam sama się zająć. Pomimo, że opiekowanie się brudnymi, głodnymi dziećmi raczej nie należą do zadań królowej, chciałam zaopiekować się chłopakiem.
- Jak masz na imię, mój drogi? - zapytałam, gdy jadł ciepły posiłek. Usiadłam obok niego i uśmiechnęłam się życzliwie.
- Edwin. - odparł chłopiec, patrząc na mnie swymi uroczymi, brązowymi oczyma. Ach... zupełnie jak zmarły lord Goodbrother. Mimo, że wcześniej nie zajmowałam się za bardzo ludźmi w potrzebie, młody Yarwyck chwycił mnie za serce. Był zbyt cudnym, zbyt niewinnym chłopcem, by coś mogło mu się stać.
- Śliczne imię. - przyznałam, uśmiechając się ciepło - A ile masz lat, Edwinie?
- Dziewięć. - odparł, lecz zaraz zmienił temat - Czy moja mama będzie zdrowa?
Zamilkłam na chwilę. Z tego, co wiedziałam, lady Yarwyck była w dość poważnym stanie zdrowotnym.
- Myślę, że tak. - odrzekłam pokrzepiająco - Jest pod opieką wspaniałych lekarzy, którzy jej pomogą.
Chłopiec uśmiechnął się, jakby trochę się uspokoił, i wreszcie skończył jeść.
- Chciałbyś odpocząć? - zapytałam - Na pewno jesteś bardzo zmęczony... w końcu twój dom jest daleko.
Edwin pokiwał głową, trąc znużone oczy. Nakazałam przechodzącej akurat w pobliżu Delli odprowadzić go do jednego z pomieszczeń, gdzie mógłby usnąć. Sama wyszłam na korytarz, chcąc wrócić do mojej komnaty. Zauważając przechodzącego sir Arkadiusa, nieświadomie zwolniłam.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nic, tylko... - wzięłam głęboki oddech, spoglądając mu w oczy - miał sir rację. Nie możemy ryzykować zniszczenia Królewskiej Przystani.
Rycerz próbował ukryć zdziwienie mą nagłą zmianą zdania, więc pospieszyłam z wytłumaczeniem.
- Lady Yarwyck, o której wspominaliśmy na naradzie, dotarła wraz z synem. - rzekłam - Nie wiadomo, czy kobieta przeżyje, gdyż najprawdopodobniej zachorowała w czasie drogi. Jej chłopak jest taki... niewinny. - westchnęłam, spuszczając wzrok - Nie możemy ryzykować życia jego i podobnych mu istotek. Nie możemy narażać Przystani na zniszczenie.
Sir Arkadius pokiwał głową w zamyśleniu, przyznając namiestnikowi rację.
- Póki co lepiej nie używać tej broni. - ciągnął dalej - Gdyż może wyrządzić zbyt wiele szkód. Na początku warto zobaczyć, jak potoczą się walki naszych rycerzy, a potem stosować takowe ostateczności.
- Dobrze. - zgodziłam się, wzdychając - Możemy to rozwiązać w ten sposób. Wysyłamy ludzi na zachód, by odbić grody i uzyskać tamtejszych sojuszników. Nie używamy ognia. Królewską Przystań zaatakują najprawdopodobniej, jak przypuszcza sir Arkadius, dopiero później. Bierzemy ileś kobiet i dzieci do stolicy. Musi być jednak warunek - zastrzegłam - ci, których weźmiemy pod opiekę, muszą chwycić się jakiejś pracy. W razie oblężenia będzie zapotrzebowanie w szczególności na żywność i poniekąd na broń i zbroje. Nikt nie może siedzieć bezczynnie.
- Jasna rzecz. - zgodził się mój mąż, słuchając mnie uważnie.
- Dodatkowo porozstawiałabym jeszcze kilku strażników na murach. - zaproponowałam - O wrogich szpiegów lub skrytobójców nietrudno, a pod osłoną nocy ciężko takowych zauważyć.
- To również da się zrobić.
- Jeżeli wyślemy ludzi na zachód, wolałabym uzupełnić braki. - ciągnęłam, trochę ponuro - Pobór. Wiem, iż sama stwierdziłam, że poborowi żołnierze nie gwarantują lojalności, ale zawsze warto mieć ich pod ręką. Dezercja ma być surowo, podkreślam, surowo karana.
Gdy narada wreszcie się zakończyła, odetchnęłam z ulgą. Brakowało mi trochę ojca, gdyż on na pewno wiedziałby, co robić. Ciekawe, kogo by poparł? Nie zadręczałam się jednak tą myślą zbyt długo - nie było go już, nie żył, nie słyszał, więc nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.
***
Lord Dowódca miał rację - lady Yarwyck wraz z dzieckiem dotarli do Królewskiej Przystani. Mimo, że początkowo sceptycznie nastawiałam się co do tego pomysłu i nie byłam pewna co do niego, przyjęłam gości osobiście. Dama była wyraźnie wykończona i chora - widać, że przez całą podróż zajmowała się głównie dzieckiem, a fakt, że uciekali w pośpiechu sprawił, że nie mieli przy sobie wiele pieniędzy czy strawy podczas drogi. Od razu rozkazałam przekazać lady pod opiekę dobrego lekarza, a młodym postanowiłam sama się zająć. Pomimo, że opiekowanie się brudnymi, głodnymi dziećmi raczej nie należą do zadań królowej, chciałam zaopiekować się chłopakiem.
- Jak masz na imię, mój drogi? - zapytałam, gdy jadł ciepły posiłek. Usiadłam obok niego i uśmiechnęłam się życzliwie.
- Edwin. - odparł chłopiec, patrząc na mnie swymi uroczymi, brązowymi oczyma. Ach... zupełnie jak zmarły lord Goodbrother. Mimo, że wcześniej nie zajmowałam się za bardzo ludźmi w potrzebie, młody Yarwyck chwycił mnie za serce. Był zbyt cudnym, zbyt niewinnym chłopcem, by coś mogło mu się stać.
- Śliczne imię. - przyznałam, uśmiechając się ciepło - A ile masz lat, Edwinie?
- Dziewięć. - odparł, lecz zaraz zmienił temat - Czy moja mama będzie zdrowa?
Zamilkłam na chwilę. Z tego, co wiedziałam, lady Yarwyck była w dość poważnym stanie zdrowotnym.
- Myślę, że tak. - odrzekłam pokrzepiająco - Jest pod opieką wspaniałych lekarzy, którzy jej pomogą.
Chłopiec uśmiechnął się, jakby trochę się uspokoił, i wreszcie skończył jeść.
- Chciałbyś odpocząć? - zapytałam - Na pewno jesteś bardzo zmęczony... w końcu twój dom jest daleko.
Edwin pokiwał głową, trąc znużone oczy. Nakazałam przechodzącej akurat w pobliżu Delli odprowadzić go do jednego z pomieszczeń, gdzie mógłby usnąć. Sama wyszłam na korytarz, chcąc wrócić do mojej komnaty. Zauważając przechodzącego sir Arkadiusa, nieświadomie zwolniłam.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nic, tylko... - wzięłam głęboki oddech, spoglądając mu w oczy - miał sir rację. Nie możemy ryzykować zniszczenia Królewskiej Przystani.
Rycerz próbował ukryć zdziwienie mą nagłą zmianą zdania, więc pospieszyłam z wytłumaczeniem.
- Lady Yarwyck, o której wspominaliśmy na naradzie, dotarła wraz z synem. - rzekłam - Nie wiadomo, czy kobieta przeżyje, gdyż najprawdopodobniej zachorowała w czasie drogi. Jej chłopak jest taki... niewinny. - westchnęłam, spuszczając wzrok - Nie możemy ryzykować życia jego i podobnych mu istotek. Nie możemy narażać Przystani na zniszczenie.
Arkadius?
Takie sobie, ale, jak już mówiłam, mam niemyślący dzień xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz