poniedziałek, 30 stycznia 2017

Od Ariany CD Barristana

Cwałowaliśmy przez las na złamanie karku, gałęzie smagały mnie boleśnie po twarzy, ale nie zwracałam na to nawet uwagi. Właśnie spotkała mnie najniebezpieczniejsza rzecz w moim życiu, i cudem wyszłam z tego cało. Nie, to dzięki temu bękar...Barristanowi. Kurczowo trzymałam się grzywy konia, nie mając nawet czasu na złapanie szamoczącej się uzdy. Słyszałam za sobą stukot kopyt konia należącego do mojego wybawcy, z przodu prowadziła Nymeria. Po godzinie zwolniliśmy, pewni, że zgubiliśmy pościg. Nym zaprowadziła nas do niezamieszkanej jaskini, było tam w miarę sucho i, kiedy rozpaliliśmy ognisko, ciepło. Grota była też na tyle wysoka, że bez problemu wprowadziliśmy do środka konie. Nadal miałam na sobie tylko porwaną górę od sukni i płaszcz.
Siedzieliśmy po dwóch stronach prowizorycznego, zajętego ogniem stosu gałązek. W pewnej chwili Barristan wyciągnął rękę, drapiąc wilkora za uchem. Czworonóg z przyjemnością poddał się pieszczocie, mrużąc oczy i przekrzywiając łebek...co było do niej dość niepodobne.
- Mądre stworzenie z tej bestii - zaśmiał się i po chwili skrzywił, łapiąc za ucho.
Błyskawicznie podniosłam się z miejsca, podchodząc bliżej.
- Co ci się stało?
- Eh, to...nic - wychrypiał
- Przecież widzę. Daj, nie zrobię ci krzywdy.
Spojrzał na mnie spode łba i po chwili uśmiechnął się kpiąco. Nie zważając na strojone przez niego miny, wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Początkowo się opierał i chyba był gotowy na szarpaninę, ale kiedy delikatnie odciągnęłam jego rękę od ucha, jego wyraz twarzy zmienił się na nieodgadniony. Moim oczom ukazało się 2/3 ucha, z ziejącej ludzkim mięsem dziury sączyła się ciągle szkarłatna krew. Nie takie rzeczy się widziało.
- No dobrze...krew jest czysta, nie ma ropy. Wygląda to dobrze.
Widziałam, jak na usta ciśnie mu się jakiś komentarz...jednak zacisnął tylko usta i nie powiedział nic. Oho, ten człowiek ma trochę przyzwoitości.
Podeszłam  do koni o odszukałam w torbach swoją apteczkę, którą zawsze noszę przy sobie.
- Może trochę piec - szepnęłam, klękając znowu przy nim
Gdy smarowałam mu maścią ranę, zacisnął tylko zęby i nie dawał nic po sobie poznać. Dobrze wiem, jak większość reaguje na opatrywanie tym ran - krzykiem. Zawarty tam alkohol odkaża, ale i wypala. Po wszystkim zawinęłam mu ucho bandażem, za całą pracę dostałam tylko ciche "dziękuję". Dobre i to, w końcu mam jeszcze u niego dług.
Siadłam przed nim, krzyżując nogi.
- Jeszcze ci nie podziękowałam za uratowanie mnie...po raz kolejny - spojrzałam mu w oczy.
Dopiero teraz zauważam, że są intensywnie brązowe. Tak samo, jak moje. Wiele razy słyszałam, że mam sarnie oczy...tu by bardziej chyba pasowało "studnia bez dna". Przez chwilę miałam wrażenie, że wpadnę do tej studni i nigdy stamtąd nie wyjdę, kiedy moje rozmyślania przerwał jego głos.
- Nie ma sprawy - powiedział powoli, nachylając się w moją stronę
Lustrował mnie wzrokiem, jakby na coś czekał. No, ale się nie doczekał, bo wyszłam.
***
Parę metrów na zachód od jaskini płynęła niewielka rzeczka. Postanowiłam, że dobrze byłoby się wykąpać. Ciągle czułam na sobie ich spocone łapy. Poczułam ciepło na karku, jakby czyiś oddech...odwróciłam się gwałtownie, ale była za mną tylko pustka. Chyba mam paranoję. Wiatr delikatnie smagał pogrążone w ciemności drzewa, ale poza tym panowała cisza. Zrzuciłam z siebie ubranie, a raczej to, co z niego zostało, i zanurzyłam się w lodowatej wodzie. Tylko przez moment żałowałam, że prawdopodobnie dostanę zapalenia płuc...woda tak cudownie mnie oczyściła. Czułam się jak nowo narodzona. Księżyc wyjrzał zza chmur, oświetlając moją sylwetkę.


Barristan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.