sobota, 28 stycznia 2017

Od Drogo C.D. Tiriany

 UWAGA! Poniższy tekst jest tylko i wyłącznie moją wersją tego opowiadania. Nie każdy kto pisze z dothrakiem musi używać ich języka. Chciałam tylko urozmaicić opowiadanie :) W nawiasach macie przetłumaczone na polski, tłumacz nie jest idealny ale się starałam.

Wyszedłem ze swojego namiotu. Słońce powoli zachodziło, a niebem znowu zapanują dusze dzielnych wojowników i ogniste konie. Mimo tego, że było dość późno, cały khalasar jeszcze był na nogach. Kobiety zajmowały się dziećmi, gotowaniem i szyciem. Mężczyźni natomiast ostrzeniem broni, robieniem łuków, niektórzy ganiali kurwy i niewolników. Uśmiechnąłem się pod nosem. Miło widzieć jak moi pobratymcy są szczęśliwi. Przerzuciłem swój warkocz przez ramię na plecy i ruszyłem w stronę wybiegów dla koni. Po drodze spotkałem Khala. Siedział ze swoimi Braćmi Krwi pod baldachimem, coraz popijali tylko sfermentowane mleko klaczy z rogów. Wokół nich ciągle kręciła się grupa nałożnic i służek. Oczywiście jak zawsze nie mogli się im oprzeć. Zaczepiali je, klepali po tyłkach czy obmacywali ich biust. Można bez problemu powiedzieć, że dzień jak każdy inny.
- Iddelat. (Witajcie.) - Spojrzałem na grupę mężczyzn. Wszyscy skupili na chwilę swoją uwagę na mnie, po czym odpowiedzieli tym samym.
Odchodząc od nich ciągle czułem na sobie ich wzrok. Nie pierwszy i nie ostatni raz taka sytuacja miała miejsce. Po chwili już stałem przy prowizorycznym wybiegu dla koni. Każdy z nich jest silny, piękny i przywiązany do swojego jeźdźca. Stałem tak chwilę patrząc na te cudowne stworzenia.
- Drogo! - Usłyszałem za swoimi plecami dobrze znajomy mi głos. Odwróciłem się i zobaczyłem swojego przyjaciela. Miał on znacznie krótszy warkocz ode mnie, ale to nie zmieniało mojego podejścia do niego.
- Haggo. - Uśmiechnąłem się do niego szerzej.
- Mra rikh. (W drogę.) - To nie było ani pytanie, ani rozkaz.
Mężczyzna spojrzał na mnie po czym na stado.Bez zbędnych przeciągań odnaleźliśmy swoje wierzchowce, osiodłaliśmy i ruszyliśmy przed siebie. Po drodze minęliśmy kilku wieśniaków. Uciekali oni w popłochu. Myśląc, że to kolejny najazd. Kiedy widziałem ich strach w oczach zawsze się śmiałem. Zadawałem sobie tylko pytanie, Jak można być aż tak bojaźliwy? Tego nigdy nie mogłem zrozumieć.
Zrównałem konia ze swoim towarzyszem i zaczęliśmy krótką rozmowę, kiedy wjechaliśmy do las. Kilkanaście metrów dalej na naszej drodze spotkaliśmy dziewczynę. Ubrana była w czarne szaty, siedziała na jakimś koniu i celowała w nas. Zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy po sobie.
- Haggo, hash yer tihat fini anha fini? (Haggo, widzisz to, co ja?) - Zapytałem w swoim ojczystym języku przyjaciela.
- Sek. (Tak.) - Po tej odpowiedzi przenieśliśmy spojrzenie na nieznajomą. Co jak co ale mnie to trochę bawiło. Taka drobna osóbka chce zabić jakąś strzałą dwóch silnych dothraków? Szczerze życzyłem jej powodzenia.
- I co Was tak cieszy?! - Warknęła.
- Ha nakhaan jin vilajerosh. (Darujmy sobie tę zabawę.) - Twarz znajomego przybrała poważny wyraz.
- Odejdźcie. - Widziałem, że dziewczyna nic nie rozumie.
- Drogo, fini ma mae kisha tat? (Drogo,co z nią robimy?) - Mruknął i wyciągnął swój bat.
-Assilat mae nris hazak qorasolat. (Pokonanie jej będzie łatwiejsze niż gwałt.) - Zaśmiałem się, wyciągnąłem swój arakh. - Odłóż ten nędzny łuk. - Odpowiedziałem jej w ogólnym języku. To musiało ją zupełnie zbić z tropu.
- Lajak? (Walczymy?) - Warknął Haggo rozciągając swoją broń. Drugą dłonią złapał mocniej lejce. Teraz już nie było nam do śmiechu. Jeśli ktoś chce walczyć, nie ma problemu. Niech będzie tego pewny, że przegra. My kontra ona. Jaki byłby wynik? Tego już łatwo się domyślić. Nawet jakby wbiła strzałę w ciało któregoś z nas to nie zrobiłoby większej różnicy. Jesteśmy przyzwyczajeni do bólu.
- Drugi raz nie powtórzę i czekać też nie będziemy.
- Havolat! (Rusz się!) - Krzyknął Haggo.
Dziewczyna jednak nie miała chyba najmniejszego zamiaru ustąpić. Mój kompan tego nie wytrzymał. Ruszył konia, wziął zamach i wycelował w łuk. Bat zaplątał się wokół niego. Pociągnął tylko raz i wyrwał jej go z rąk. Koń nieznajomej wystraszył się i stanął dęba. Wierzgał i rżał, a my się patrzyliśmy jak dziewczyna próbuje nad nim zapanować.

Tiriana ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.