- Ano Blackfyre, mówię do ciebie - zagrzmiał mój ojciec. Niedobrze. Zwrócił się do mnie pełnym tytułem, co może znaczyć tylko jedno...
Jest wściekły.
Stałam przed nim ze spuszczoną głową starając się sprawiać wrażenie skruszonej. Wezwał mnie do siebie zaraz po tym, jak wróciłam do grodu po dwutygodniowej nieobecności. Oczywiście, jak zwykle nie zadałam sobie trudu, by poinformować kogokolwiek o mojej wycieczce i, jak zwykle, skończyło się to burą od ojca.
Tylko odnosiłam wrażenie, że tym razem rzeczona "bura" na słowotoku się nie zakończy...
- Przecież cię słucham - mruknęłam ledwosłyszalnie, ale on i tak to wychwycił (a podobno jest przygłuchy).
- Zakazuję ci się do mnie w ten sposób odzywać! - wrzasnął.
Skrzywiłam się i wbiłam wzrok w swoje buty, starając się zmniejszyć nasz kontakt wzrokowy do minimum.
- Ile razy mam tłumaczyć, jak nieodpowiedzialne są twoje samotne wyprawy? - gorączkował się. - Kiedyś znajdę cię martwą w lesie. Albo gorzej: znikniesz i nawet nie będę wiedział, czy żyjesz, czy nie...
- Kuro nie dopuściłby do mojej śmierci - oznajmiłam.
- To tylko zwierzę, Ano! Nie możesz na nim w takim stopniu polegać, jak na ludziach.
- Oj, uwierz, że on dba o moje życie bardziej, niż większość ludzi w grodzie...
Zobaczyłam szybki ruch, a po chwili dłoń ojca wylądowała na moim policzku. Dotknęłam opuszkami palców piekącego miejsca, ale nie odezwałam się już słowem.
- Przez najbliższy miesiąc nie wolno ci wychodzić z pokoju bez mojego wyraźnego polecenia - wysyczał. - Jeśli sytuacje takie jak ta będą się dalej powtarzać możesz być pewna, że następnym razem tak szybko nie opuścisz swojego pokoju.
Odwrócił się z całym tym swoim dostojeństwem i odszedł, zostawiając mnie samą.
~•~
Dawno nie płakałam. Może jest to kwestią tego, ile łez przelałam w dzieciństwie. Po prostu w którymś momencie się skończyły. Czara goryczy się przelała i obecnie niewiele rzeczy potrafi mnie dotkliwie zranić.
Pierwsze trzy dni w zamknięciu były mordęgą. Chodziłam niespokojnie po pokoju czując, jak ściany na mnie napierają, pozbawiając mnie wolności, nie pozwalając mi uciec.
Ojciec nie wiedział nic o mojej klaustrofobii. Do grona osób świadomych mojej fobii należały trzy osoby: moja matka i dwie służące na moich prywatnych usługach. Nikt poza tymi trzema kobietami nie miał prawa o niczym wiedzieć. To była moja najpilniej strzeżona tajemnica.
- Wszystko z panienką w porządku? - spytała w którymś momencie Lucy, jedna z moich pokojówek.
Leżałam od jakiegoś czasu na łożu, wbijając wzrok w sufit.
- Nie - odparłam po prostu. Nie uważałam za konieczne bagatelizowanie mojego stanu psychicznego. Tym bardziej, że nie wpływało pozytywnie na zdrowie mojego otoczenia na dłuższą metę...
- Może panienka na chwilę wyszłaby do ogrodu? - zaproponowała poczciwa kobieta.
- Może i bym wyszła, gdyby ojciec mi pozwolił - odparłam.
- Więc może chociaż balkon?
Natychmiast zerwałam się z miejsca i rzuciłam do drzwi balkonowych. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz odetchnęłam z ulgą.
Od tamtego czasu większą część dnia spędzałam na balkonie.
Nie minęły nawet dwa tygodnie od początku mojej kary, a już miałam dość.
- Mary? - rzuciłam do swojej drugiej pokojówki, która sprzątała właśnie moją sypialnię.
- Tak panienko?
- Przyszykuj mój strój do polowania - poleciłam, wpatrując się w horyzont.
- Ale... Pan zabronił ci opuszczać pokój - przypomniała Mary.
- Mam gdzieś, co mi kazał. Dłużej tu nie usiedzę - jęknęłam i zerwałam się na równe nogi. Weszłam szybkim marszem do pokoju, kierując się do drzwi. Otworzyłam je z rozmachem, po czym zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, opuściłam swoje więzienie.
~•~
- Mamo! Powiedz ojcu, żeby pozwolił mi wyjść, chociaż na chwilę - powiedziałam, wparowywując do jadalni, w której moja rodzicielka jadła właśnie śniadanie.
Spojrzała na mnie, zamierając z łyżką w połowie drogi do ust.
- Wątpię, aby się zgodził - powiedziała, prostując się. - Jest wściekły. Mogłaś go chociaż poinformować, gdzie idziesz...
- Przecież by mnie nie puścił! - zaprotestowałam.
- Skąd wiesz? Gdybyś mu powiedziała, że to sprawa wagi państwowej...
- Nie mam w zwyczaju go okłamywać - mruknęłam, siadając przy stole naprzeciwko matki.
- Może powinnaś zacząć. Z okłamywaniem innych nie masz problemów.
Nie odpowiedziałam.
- Mogę z nim porozmawiać - uległa w końcu. - Ale niczego nie obiecuję.
- Dziękuję! - uśmiechnęłam się do niej promiennie, wstałam od stołu i wyszłam z pomieszczenia.
~•~
- Panienko?
- Nie zgodził się - powiedziałam ze złością.
Siedziałam przy swoim łóżku opierając się o nie plecami i wpatrując się w ścianę naprzeciwko.
Mary stała w pewmej odległości ode mnie. Patrzyła na mnie z troską widoczną w oczach.
Westchnęłam i wstałam z podłogi.
- Dłużej naprawdę już nie wytrzymam - jęknęłam.
Wyszłam na balkon. Lało jak z cebra, a do tego wiał silny wiatr. Pogoda beznadziejna na spacer, ale na ucieczkę... jak najbardziej.
Zagwizdałam przenikliwie. Już po chwili pod mój balkon podleciał Kuro.
- Daj mi mój płaszcz - poleciłam Mary. Kobieta natychmiast wykonała polecenie.
Podeszłam do balustrady.
- Panienko... - zaczęła, ale nie dałam jej dojść do słowa.
- Przekaż mojemu ojcu, że musiałam wyjść, żeby załatwić niecierpiącą zwłoki sprawę pańswową.
Po tych słowach usiadłam na balustradzie, przerzuciłam nogi poza balkon i zeskoczyłam, prosto na grzbiet Kurosia.
- Wrócę niedługo - musiałam krzyczeć, żeby było mnie słychać przez ulewę.
Poklepałam smoka po grzbiecie i rzuciłam "lecimy", a on natychmiast wzbił się w powietrze.
~•~
Na ramieniu przysiadła mi Midnight. Zakrakała przyjaźnie i spojrzała na mnie swoimi bystrymi oczami.
- Co jest? - spytałam, głaszcząc kruka po główce.
Nagle Kuro zerwał się z miejsca, w którym leżał. W sekundę znalazł się przede mną, zasłaniając mnie swoim ciałem. Zanim Kuro zasłonił mi widok, kątem oka zobaczyłam, że z gąszczu drzew wyszedł jakiś człowiek. Smok wydał z siebie gardłowy warkot ostrzegając, żeby rzeczony któś się nie zbliżał.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz