- Moim obowiązkiem jest służyć królestwu i tobie, lady. Obowiązkiem i największym zaszczytem - zapewniłem. - Nie ma w tym nic z nadzwyczajnych zasług.
Lady Lyanna tylko uśmiechnęła się delikatnie, kręcąc głową. Widocznie mieliśmy co do tego odmienne zdania, ale nie zamierzałem spierać się ze swoją księżniczką, która pomagając mi teraz, łamała pewnie całą dworską etykietę. Nie była przecież służką czy nawet pielęgniarką, a następczynią tronu. Nie byłem godzien takiego traktowania z jej rąk, tak samo jak nie zasługiwałem na jej troskę. Niemniej jednak czerpałem z tego niewyobrażalną satysfakcję, łudząc się, że wiele dla niej znaczę.
Uniosłem ostrożnie rękę i sięgnąłem po wolną dłoń księżniczki, ujmując ją niepewnie. Lyanna od razu poniosła na mnie zdziwiona wzrok, a ja przytknąłem jej dłoń do swoich ust, składając na jej zewnętrznej stronie lekki pocałunek.
- Dziękuję, pani, za wszystko. Za starania w odszukaniu mnie i za troskliwą opiekę. Zawdzięczam ci życie - powiedziałem cicho, odkładając jej rękę delikatnie na bok, ale nie puszczając jej. - Chociaż ono już od dawna należy tylko i wyłącznie do ciebie...
- Nie byłabym w stanie nie podjąć żadnych poszukiwań - zapewniła cicho.
Skinąłem lekko głową, wiedząc, że wszystko zawdzięczam jej. Miałem pojęcie, iż król nie przejmował się mym życiem w najmniejszym stopniu, mając na pęczki młodych i zdolnych rycerzy, zapalonych do służenia w Królewskiej Gwardii. Można było bez wahania zastąpić mnie kimś innym, nie tracąc czasu i sił na moje poszukiwania. Lyanna jednak na to nie pozwoliła, narażając się na niebezpieczeństwo. I właśnie dlatego, już od pierwszego dnia pełnienia przeze mnie funkcji Gwardzisty wiedziałem doskonale, komu służę. Przysięgałem księżniczce Lyannie, nie królowi. Wiedziałem, że jego córka, kiedy już zasiądzie na tronie, będzie lepsza od wszystkich dotychczasowych władców.
- Mogę zapytać, jak ma się nasz król? Jego stan zdrowia uległ poprawie? - zapytałem, zamykając oczy, które od mojego wydostania się z niewoli ciągle wyrażały zmęczenie.
- Niestety, król nadal zmaga się z nieokreśloną chorobą - powiedziała z żalem księżniczka. - Nikt nie jest w stanie jej zdiagnozować ani mu pomóc.
- Przykro mi - powiedziałem szczerze. Nie było mi żal tego człowieka jako króla, ponieważ widziałem, że Lyanna byłaby jego lepszą następczynią. Po prostu obawiałem się jego śmierci, gdyż wiedziałem, jak wielkim ciosem byłoby to dla jego córki. - Mogę mieć prośbę, moja pani?
- Oczywiście - powiedziała z uśmiechem księżniczka. - O co chodzi?
- Mogłabyś wysłać, lady, kruki do zamku mojej rodziny, do Czarnego Zamku, do mego brata i do reszty braci rozsianych w służbie królowi po całym królestwie? Pewnie niepokoją się o mnie, a nie chcę dokładać im zmartwień - powiedziałem, otwierając oczy.
- Nie ma problemu, sir Arkadiusie - zapewniła Lyanna, czym wywołała na mej twarzy szczery uśmiech.
Uścisnąłem w geście podziękowania jej dłoń, którą nadal trzymałem w swojej. Zły stan zdrowia chyba pozwolił mi nie myśleć o niedorzeczności tej sytuacji, ponieważ nie myślałem do tej pory o tym, iż nie wypada mi tak trzymać księżniczki. Dopiero, gdy w namiocie pojawił się lord Goodbrother, speszony wypuściłem z uścisku dłoń lady Lyanny, nie mając pojęcia, czy lord zdążył zauważyć nasze splecione dłonie. Gdy spojrzał na mnie, w jego oczach nie zauważyłem przygany, jaką niechybnie powinienem otrzymać za mą śmiałość, raczej widniało w nich szczere rozbawienie.
Gdy lord Edwin zwrócił się z jakimś pytaniem do Lady Lyanny, ta wstała i rozpoczęła z nim cichą rozmowę, podczas której znów zamknąłem oczy, zapadając w płytki sen.
Lyanna?
O tej porze brak mi weny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz