Był środek nocy. Na szczęście w komnacie nie było służby. Na korytarzu słyszałam odgłosy kroków pałacowej straży. Otworzyłam okno. Ku mojemu uradowaniu moja komnata znajdowała się blisko ziemi. Z tej wysokości spokojnie można by było zeskoczyć, ale wolałam nie ryzykować. W końcu niepoprawne lądowanie na ubitej ziemi, po skoku z blisko dwóch i pół metra mogłoby być niebezpieczne w skutkach. Sprawnie zeszłam na ziemię. Dobrze wiedziałam, gdzie mogę postawić stopę i czego chwycić. W końcu schodziłam po tym murze praktycznie co noc. Jako córka lorda dobrze wiedziałam, które części muru są obstawione przez królewskich strażników. Podsłuchiwanie spotkań lorda z dowódcą straży jednak coś dało. Bez problemu dotarłam do części obwarowania, przez którą niepostrzeżenie mogłam wydostać się z pałacu. Zeszłam powoli po murze i stanęłam ostrożnie na wąskim odcinku między fosą a murem. Prawie bezszelestnie przeszłam na drugą stronę przez most, który na szczęście nie był zwodzony. Niedaleko pałacu znajdowały się stajnie, które należały do jakiegoś zamożnego człowieka. Wypożyczyłam tam konia i pogalopowałam do lasu. Tam zwolniłam wierzchowca i powoli jechałam przez las. Nagle usłyszałam tętent kopyt. Zatrzymałam konia. Nałożyłam strzałę na cięciwę i zaczęłam nasłuchiwać. Nie zamierzałam nikogo zabijać, ale mogłoby być to konieczne w akcie samoobrony.
<Drogo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz