- Wynagrodzić? - uśmiechnęłam się pobłażliwie - Jak ktoś taki mógłby mi coś wynagrodzić? W sensie, widzisz, mam wszystko. - wyjaśniłam, gdy dotarło do mnie, że może to zabrzmieć różnorako.
- Dobra materialne nie są wszystkim, co można komuś podarować. - odparł wspaniałomyślnie, spoglądając na mnie. Popatrzyłam na niego z zaciekawieniem; był swego rodzaju wyjątkowy. Inny, niż większość dziwacznych rycerzyków czy innych takich, których dotąd spotkałam. Nie wiem, co takiego szczególnego go wyróżniało, po prostu coś, czego nazwać nie mogłam.
- W takim wypadku, drogi towarzyszu, przemyślę to jeszcze. - odrzekłam z elokwencją godną damy. Skinęłam prawie niewidocznie głową, nie spuszczając z niego wzroku.
- Cóż księżniczka robi o tej porze zupełnie sama, w lesie? - zapytał, uśmiechając się czarująco.
- Czemuż miałabym dzielić się takowymi informacjami z osobą, o której nie mam bladego pojęcia? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, przechylając lekko głowę - Swoją drogą, na mnie już chyba czas. Śmiem przyznać, że o wiele bardziej komfortowo poczuję się w zamku, aniżeli tutaj, na tym chłodzie.
- Co więc miłościwa dama powie na podwózkę pod same bramy Królewskiej Przystani? - zaoferował, klepiąc swego rosłego konia po szyi.
- Skąd miłościwa dama może wiedzieć, czy czasem czarujący Jim jej nie porwie? - odrzekłam, patrząc na jego wierzchowca, który przestępował niecierpliwie z nogi na nogę.
- Dlaczego miałbym? - odparł, dziwnie długo pozostając niewzruszony na me próby wywinięcia się spod jego towarzystwa.
- Dobra. - skinęłam głową, po czym, z jego asystą, wsiadłam na konia - Ale siedzę za tobą i jeśli tylko skręcisz z drogi prowadzącej do Przystani, wbiję ci nóż w plecy.
- Robi się niebezpiecznie! - powiedział ironicznie, lecz zaraz przywrócił się do ładu - Przepraszam, lady.
Również wsiadł na konia i ruszył kłusem leśną ścieżką - w tę samą stronę, z której przyjechał. Droga była całkiem długa i sama byłam pod podziwem, że tyle przeszłam, a czas zleciał mi tak szybko. Wkrótce jednak dotarliśmy w pobliże grodu, gdzie zsiadłam z konia. Przypomniałam sobie o jednej sakiewce, którą zawsze podczas nocnych wypadów miałam przy sobie, tak na wszelki wypadek. Było w niej dość dużo złota, ale czym to jest wobec skarbca mego ojca? Wyjęłam sakwę spod futra i rzuciłam w stronę Jima, który od razu ją złapał.
- Trzymaj, kobieciarzu. - mężczyznę chyba zadowolił brzdęk monet i nie jestem pewna, ale chyba zastanawiał się, czy ją przyjąć; z jednej strony był to niezły podarek, z drugiej jednak strony wyszedłby, jak mniemam, na nieco chciwego - Groźby ci daruję, więc potraktuj to za zapłatę za przejazd. - mrugnęłam do niego i obróciłam się na pięcie, by powrócić do swej komnaty, jak gdyby nigdy nic.
Jimmy? C:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz