Oparłem się o ścianę jaskini, przymykając oczy. Jakkolwiek się nie starać, dziewczyna nie jest łatwa do zdobycia. Albo wezmę się w garść, albo utknę we friendzone, tym bardziej, że byłoby czego żałować. Starkówna była jedną z najładniejszych dziewcząt, jakie spotkałem. No i jedyną osobą, dla której kiedykolwiek zaryzykowałem życie. Przez nią mam na karku jej prześladowców, a i początkowo miałem do niej żal o to, że nie zwiała od zbójów, tylko oddała im się w niewolę. Ale czy można tak długo się gniewać, jeżeli już wszystko jest dobrze?
Nie wiem, gdzie dziewczyna polazła i, szczerze mówiąc, nie miałem większego zamiaru jej szukać. Jedynym, czego w tej chwili pragnąłem, był długi spacer na świeżym powietrzu - i ewentualnie jakieś drobne polowanie. Co prawda, gdy jest ciemno jak w tyłku, o wiele ciężej o udane łowy, ale odparłem tę pesymistyczną myśl i ruszyłem przed siebie. Nigdy nie trawiłem tych wszystkich łuków, kusz i innych (a wręcz gardziłem nimi, bo co to za walka z daleka!), dlatego też zawsze miałem przy sobie mój miecz, w sumie to nawet trzymałem go w ręku, gdy spałem - tak na wszelki wypadek. Przemierzałem więc bezszelestnie las, czając się na cokolwiek, co nadawałoby się do zjedzenia. Co prawda kiszki mi już marsza grały, a polowanie za pomocą miecza nie należało do najłatwiejszych, ale są różne sposoby. Skoro akurat nie mam przy sobie pułapek, trzeba ogarnąć sposób na kolację za pomocą valyriańskiego ostrza.
Byłem dość zadowolony faktem, że już nastał względny spokój. Zgubiliśmy zbójów, zgubiliśmy poszukiwaczy panny Stark, więc póki co byłem w miarę spokojny o swój tyłek. No... prawie. Nim zdążyłem o tym pomyśleć, usłyszałem za sobą trzask łamanych gałązek i czyjś charczący, znajomy głos:
- Stój!
Wstrzymałem oddech, dość zaskoczony. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem, a jakże, prześladowców mej towarzyszki, celujących do mnie z kuszy.
- Połóż broń na ziemi! - zakomenderował jeden z nich, a ja posłusznie wykonałem jego rozkaz. Uniosłem ręce w geście poddania, mierząc ich wzrokiem. Sprzeciwiłbym się, to skończyłbym z bełtem w piersi, a to nie jest śmierć godna mej osoby.
Jeden ze zbrojnych podszedł do mnie żwawym krokiem i, chwyciwszy za włosy, zmusił do uklęknięcia na usłanej szyszkami ziemi. To również wykonałem, nie wydając żadnego odgłosu sprzeciwu ani jęku bólu. Wciąż nie byłem dość pewien, na jakim gruncie stoję.
- Gdzie jest Ariana Stark? - zapytał ten trzeci, próbując złapać mój głos. Drugi, ten, który trzymał mnie za włosy, szarpnął głową do tyłu, by zmusić mnie do kontaktu wzrokowego z pytającym - To ty z nią trzymałeś, hę? Pomagając jej, zwróciłeś się przeciwko lordowi Winterfell, młodzieniaszku.
Nie uzyskując żadnego odzewu z mej strony, ponowił pytanie, zachowując jeszcze stoicki spokój.
- Gdzie jest Ariana Stark?
- Ja... - zacząłem, namyślając się - Nie wiem. Zgubiłem ją. Odwiozłem pod jedną z wiosek i tyle się widzieliśmy.
- Łżesz! - warknął, policzkując mnie. Poczułem piekący ślad jego ręki na mej twarzy - Gdzie ona jest?
- Nie wiem! - utrzymywałem z uporem - Nie widziałem jej od dwóch dni!
Czwarty, do tej pory bezczynny, podszedł do mnie i złapał moją rękę. Koleś od kuszy zaś opuścił ją, widząc, że mają opanowaną sytuację, i wyjął skądś obcęgi.
- Uch, widzę, że jesteście odpowiednio przygotowani. - zmusiłem się do suchego żartu, próbując jakkolwiek wywinąć się od tego, co miało nastąpić. Wojacy raczej nie podzielali mego poczucia humoru, gdyż przez ich twarze nie przebiegł nawet cień uśmiechu. Jeden z nich skinął głową, na co gość od obcęgów podążył w moją stronę.
- Hejejej, panowie! - jęknąłem, próbując ukryć panikę w głosie - Dopiero teraz się w ogóle dowiedziałem, że ona ma jakieś imię! Nie mam pojęcia, gdzie ona je--
Całą okolicę przeszył mój przeraźliwy krzyk, gdy mężczyzna wyrwał mi paznokieć. Chciałem zrobić cokolwiek, choćby skulić się, wyrwać rękę spod ich uścisku, ale nie!, oni trzymali mnie mocno, nic sobie nie robiąc z mych desperackich błagań o litość. Wkrótce ponowili poprzedni czyn, zabierając się za kolejnego palca. Znowu wrzasnąłem z bólu, ale nikt mnie nie słyszał, tylko oni. Nie było szansy na ratunek. Już mieli kontynuować swą robotę, gdy im przerwałem.
- Czekajcie! - wykrztusiłem, sam nie wierząc, do czego się zniżam - Powiem wszystko... Tylko mnie... Zostawcie... - sapnąłem, próbując złapać oddech. Gdy już się trochę uregulował, podniosłem słabo głowę i spojrzałem w oczy mym prześladowcom - W jaskini... Niedaleko. Poprowadzę was...
Wymienili porozumiewawcze, tryumfalne spojrzenia, po czym pomogli mi wstać. Uwiązali mnie liną jak jakiegoś więźnia, po czym kazali prowadzić do miejsca pobytu Ariany. Zaprowadziłem ich posłusznie, do granic możliwości zrezygnowany, aż do naszej jaskini. Dziewczyna siedziała spokojnie w jej wnętrzu, zapewne wcześniej się wykąpawszy w jakimś strumieniu, gdyż jej twarz nie była już pokryta warstwą ziemi i kurzu. Na widok osób ją ścigających wyraźnie się zmieszała. Tym bardziej, że widziała mnie pośród nich.
- No, no, młoda lady Stark! - zarechotał jeden z nich, podchodząc do niej, by wreszcie ją pojmać. Byli zadowoleni ze swego zwycięstwa. Zbyt zadowoleni.
- Podziękuj swemu przyjacielowi za wydanie ciebie. - dodał drugi, popychając mnie do przodu. Podniosłem wzrok, chcąc złapać spojrzenie Ariany, jednak gdy to się stało, od razu schyliłem głowę. Czułem się fatalnie, nienawidziłem siebie za to okazanie słabości i zdradzenie mej towarzyszki.
Ariana?
Tragizm jest? Jest! Wybacz, że odrobincię brutalne chwilowo XDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz