Przywiązałem Bestię sznurkiem do jednej z belek wewnątrz stajni, gdzie stajenni już oporządzali mojego wykończonego konia. Poklepałem wilka po głowie i znów wyszedłem na zewnątrz, gdzie czekała dama.
- Jeszcze raz dozgonne dzięki za schronienie. - rzekłem - Bez tego mój koń by już dawno padł z wycieńczenia, lady.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - uśmiechnęła się prawie niewidocznie, nie zwalniając marszu - A pomaganie należy do zasad człowieczeństwa.
Uśmiechnąłem się blado, bo jedynie na ten gest było mnie stać. Nigdy nie należałem do dobrych aktorzynów, którzy potrafią łgać jak z nut albo płakać na zawołanie. Moje uśmiechy chyba zawsze wyglądały na wymuszone - może dlatego, że prawie nigdy się nie uśmiechałem tak naprawdę?
Dama zaprowadziła mnie do jednej z wolnej komnat. Uklęknąłem, ucałowałem jej dłoń w geście wdzięczności i odprowadziłem wzrokiem do drzwi, którymi wyszła. Po tym natychmiast usiadłem na łóżku, okrytym zdobioną pościelą, i odsapnąłem. Pomyślałem o całej mojej dotychczasowej podróży - miło było zobaczyć matkę po tylu latach. Była już, co prawda, dość niedołężna, co w jej wieku nie było niczym niesamowitym, ale wciąż tak samo troskliwa i pogodna. Cieszyłem się, że jest pod opieką swej siostry, ubogiej mieszczanki, Leliany, i choć żyją skromnie, to na pewno szczęśliwie. Jako zaprzysiężony miecz królewskiej córki, Lyanny Weaver, nie mógłbym się nią dobrze zaopiekować i poświęcić jej należytą ilość czasu, gdyż mym obecnym zadaniem (i praktycznie jedyną perspektywą) jest obrona i służba młodej damie Weaver.
Myślę, że nie minęło więcej czasu, niźli godzina, gdy do komnaty nieśmiało weszła jedna z uroczych służek i, uśmiechnąwszy się delikatnie, obwieściła, że uczta jest już gotowa. Wstałem, podziękowałem za informację i wyszedłem zaraz po niej, by coś zjeść. Zająłem miejsce przy stole, który nie był aż tak duży, jak ten w Królewskiej Przystani, ale i tak obładowany wszelkiego rodzaju pysznie wyglądającymi potrawami. Gdy weszła lady, wszyscy wstali i powitali ją z szacunkiem, po czym, gdy już usiadła, zaczęli jeść, pić wino i rozmawiać. Czułem się nieco niezręcznie w zupełnie obcym pałacu, wśród obcych ludzi. Choć wokół było pełno osób, nie zagadałem do nikogo, gdyż nie czułem takiej potrzeby - a poza tym było mi nieco nieswojo w ich towarzystwie. Jadłem więc cicho i samotnie, nie wadząc nikomu, w duszy dziękując bogom za to, że mogłem zjeść ową strawę. Po skończonej kolacji wymknąłem się z jadalni równie szybko, jak się pojawiłem. Postanowiłem jednak nie wracać do komnaty, lecz wyjść na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem i porozmyślać. Jakież było me zdziwienie, gdy na murku zobaczyłem nikogo innego, jak samą damę, która przyjęła mnie w swe progi jeszcze tego samego dnia. Przysiadłem się obok niej.
- Mam nadzieję, że moja obecność nie wadzi szanownej pani? - zapytałem ostrożnie, spoglądając na jej zamyśloną twarz.
Uśmiechnąłem się blado, bo jedynie na ten gest było mnie stać. Nigdy nie należałem do dobrych aktorzynów, którzy potrafią łgać jak z nut albo płakać na zawołanie. Moje uśmiechy chyba zawsze wyglądały na wymuszone - może dlatego, że prawie nigdy się nie uśmiechałem tak naprawdę?
Dama zaprowadziła mnie do jednej z wolnej komnat. Uklęknąłem, ucałowałem jej dłoń w geście wdzięczności i odprowadziłem wzrokiem do drzwi, którymi wyszła. Po tym natychmiast usiadłem na łóżku, okrytym zdobioną pościelą, i odsapnąłem. Pomyślałem o całej mojej dotychczasowej podróży - miło było zobaczyć matkę po tylu latach. Była już, co prawda, dość niedołężna, co w jej wieku nie było niczym niesamowitym, ale wciąż tak samo troskliwa i pogodna. Cieszyłem się, że jest pod opieką swej siostry, ubogiej mieszczanki, Leliany, i choć żyją skromnie, to na pewno szczęśliwie. Jako zaprzysiężony miecz królewskiej córki, Lyanny Weaver, nie mógłbym się nią dobrze zaopiekować i poświęcić jej należytą ilość czasu, gdyż mym obecnym zadaniem (i praktycznie jedyną perspektywą) jest obrona i służba młodej damie Weaver.
Myślę, że nie minęło więcej czasu, niźli godzina, gdy do komnaty nieśmiało weszła jedna z uroczych służek i, uśmiechnąwszy się delikatnie, obwieściła, że uczta jest już gotowa. Wstałem, podziękowałem za informację i wyszedłem zaraz po niej, by coś zjeść. Zająłem miejsce przy stole, który nie był aż tak duży, jak ten w Królewskiej Przystani, ale i tak obładowany wszelkiego rodzaju pysznie wyglądającymi potrawami. Gdy weszła lady, wszyscy wstali i powitali ją z szacunkiem, po czym, gdy już usiadła, zaczęli jeść, pić wino i rozmawiać. Czułem się nieco niezręcznie w zupełnie obcym pałacu, wśród obcych ludzi. Choć wokół było pełno osób, nie zagadałem do nikogo, gdyż nie czułem takiej potrzeby - a poza tym było mi nieco nieswojo w ich towarzystwie. Jadłem więc cicho i samotnie, nie wadząc nikomu, w duszy dziękując bogom za to, że mogłem zjeść ową strawę. Po skończonej kolacji wymknąłem się z jadalni równie szybko, jak się pojawiłem. Postanowiłem jednak nie wracać do komnaty, lecz wyjść na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem i porozmyślać. Jakież było me zdziwienie, gdy na murku zobaczyłem nikogo innego, jak samą damę, która przyjęła mnie w swe progi jeszcze tego samego dnia. Przysiadłem się obok niej.
- Mam nadzieję, że moja obecność nie wadzi szanownej pani? - zapytałem ostrożnie, spoglądając na jej zamyśloną twarz.
Seline? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz