- Havvi! - odruchowo uśmiechnęłam się na ten głos. Odwróciłam się powoli, ze szczególną uwagą dbając o to, by z ciężkiego dzbana, które niosłam, nie wyleciała ani kropelka mleka. Virsallo, widząc mój wysiłek, chwycił naczynie, chcąc je odebrać, ale pokręciłam głową i nie dałam mu go.
- Dam sobie radę. - rzekłam, przystając na chwilę - A poza tym chłopacy nie mają zgrabności ruchów. Jeszcze coś rozlejesz, a to ja za to dostanę.
Virsallo, mimo, że był jednym z tych okrutnych Dothraków, nie miał nic przeciwko moim pyskówkom i próbom bycia samodzielną. Chociaż był aż pięć lat ode mnie starszy, traktował mnie niemalże na równi z sobą... i to on nauczył mnie walki.
- Komu niesiesz takie rarytasy? - zapytał, ruszając za mną. Nie obdarzyłam go nawet spojrzeniem.
- Nie tobie, możesz sobie pomarzyć. - odparłam, unosząc dumnie głowę. Virsallo zaśmiał się wesoło.
- No to komu, skoro nie mnie? - dopytywał.
- Wielkiemu khalowi. - odpowiedziałam z subtelną ironią w głosie. Nie znosiłam ani khala, ani w ogóle żadnego z Dothraków. No... może oprócz Virsallo i jego rodziny, bo byli naprawdę sympatyczni. Z reguły nikt nie miał większego szacunku do służko-nałożnic, za którą uchodziłam.
- Samemu wielkiemu khalowi? - powtórzył z nie mniejszym wyolbrzymieniem. Cieszyłam się, że on rozumiał moje uprzedzenie do całego tego ich khalasaru.
- Mhm... - odparłam. Właśnie doszliśmy pod jego namiot, więc Virsallo został na zewnątrz, podczas gdy ja przyniosłam khalowi Rakharo mleko klaczy, którego sobie zażyczył. Patrząc mu w jego groźne oczy, postawiłam dzban przed nim.
- Proszę bardzo. - powiedziałam bezbarwnym tonem, po czym wycofałam się powoli. Denerwowało mnie to, że w słowniku Dothraków nie było w ogóle takiego słowa, jak "dziękuję". Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że większość z nich to niewdzięczne, leniwe gbury.
- Żyję! - machnęłam rękoma w wyolbrzymionym geście tryumfu, powracając do towarzystwa mego przyjaciela. W końcu, uwolniona od obowiązku wobec khala, zadałam pytanie, które cisnęło mi się na jego usta od samego momentu, kiedy go tego dnia zobaczyłam: - Coś masz włosy krótsze...?
W istocie, kruczoczarne loki Virsallo były teraz o wiele krótsze, gdyż jeszcze poprzedniego dnia sięgały mu za ramiona. Teraz, jak zauważyłam, były niedbale przycięte, zapewne jakimś tępym narzędziem, przy ich końcówkach.
- Um... - ten temat chyba nie należał do najprzyjemniejszych - Przegrałem walkę z tym przyjacielem syna khala... Jak mu tam było? Haggo?
- Ciota. - skomentowałam, marszcząc brwi.
- Co? - zdziwił się, zwalniając kroku.
- Ciesz się, że cię nie pokroił na kawałki. - ciągnęłam, przypominając sobie w głowie obraz tego osiłka, Haggo - Bo, jak mniemam, jest do takich rzeczy jak najbardziej zdolny. Ktoś was widział? Jeśli tak, od dzisiaj się do ciebie nie przyznaję.
- Noo... parę osób. Drogo też. - przyznał.
- Idiota z ciebie. - rzuciłam drugim wyzwiskiem - Było się nie podkładać. Głupi wie, że nie masz z żadnym z nich szans, owieczko. - mówiąc to, potarmosiłam jego loki.
- Daj spokój... - chciał zacząć się tłumaczyć, ale naszą rozmowę przerwał widok idącego z naprzeciwka Drogo - ... o wilku mowa. - dodał Virsallo szeptem.
- Mogę w czymś służyć, Ko? - zapytałam, gdyż uznawałam to za mą powinność. Syn khala zatrzymał się, spojrzawszy to na mnie, to na mego przyjaciela, i najwyraźniej rozpoznając w nim przegrywa roku w walce z jego kumplem - Przynieść coś? Przekazać?
- Nie tobie, możesz sobie pomarzyć. - odparłam, unosząc dumnie głowę. Virsallo zaśmiał się wesoło.
- No to komu, skoro nie mnie? - dopytywał.
- Wielkiemu khalowi. - odpowiedziałam z subtelną ironią w głosie. Nie znosiłam ani khala, ani w ogóle żadnego z Dothraków. No... może oprócz Virsallo i jego rodziny, bo byli naprawdę sympatyczni. Z reguły nikt nie miał większego szacunku do służko-nałożnic, za którą uchodziłam.
- Samemu wielkiemu khalowi? - powtórzył z nie mniejszym wyolbrzymieniem. Cieszyłam się, że on rozumiał moje uprzedzenie do całego tego ich khalasaru.
- Mhm... - odparłam. Właśnie doszliśmy pod jego namiot, więc Virsallo został na zewnątrz, podczas gdy ja przyniosłam khalowi Rakharo mleko klaczy, którego sobie zażyczył. Patrząc mu w jego groźne oczy, postawiłam dzban przed nim.
- Proszę bardzo. - powiedziałam bezbarwnym tonem, po czym wycofałam się powoli. Denerwowało mnie to, że w słowniku Dothraków nie było w ogóle takiego słowa, jak "dziękuję". Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że większość z nich to niewdzięczne, leniwe gbury.
- Żyję! - machnęłam rękoma w wyolbrzymionym geście tryumfu, powracając do towarzystwa mego przyjaciela. W końcu, uwolniona od obowiązku wobec khala, zadałam pytanie, które cisnęło mi się na jego usta od samego momentu, kiedy go tego dnia zobaczyłam: - Coś masz włosy krótsze...?
W istocie, kruczoczarne loki Virsallo były teraz o wiele krótsze, gdyż jeszcze poprzedniego dnia sięgały mu za ramiona. Teraz, jak zauważyłam, były niedbale przycięte, zapewne jakimś tępym narzędziem, przy ich końcówkach.
- Um... - ten temat chyba nie należał do najprzyjemniejszych - Przegrałem walkę z tym przyjacielem syna khala... Jak mu tam było? Haggo?
- Ciota. - skomentowałam, marszcząc brwi.
- Co? - zdziwił się, zwalniając kroku.
- Ciesz się, że cię nie pokroił na kawałki. - ciągnęłam, przypominając sobie w głowie obraz tego osiłka, Haggo - Bo, jak mniemam, jest do takich rzeczy jak najbardziej zdolny. Ktoś was widział? Jeśli tak, od dzisiaj się do ciebie nie przyznaję.
- Noo... parę osób. Drogo też. - przyznał.
- Idiota z ciebie. - rzuciłam drugim wyzwiskiem - Było się nie podkładać. Głupi wie, że nie masz z żadnym z nich szans, owieczko. - mówiąc to, potarmosiłam jego loki.
- Daj spokój... - chciał zacząć się tłumaczyć, ale naszą rozmowę przerwał widok idącego z naprzeciwka Drogo - ... o wilku mowa. - dodał Virsallo szeptem.
- Mogę w czymś służyć, Ko? - zapytałam, gdyż uznawałam to za mą powinność. Syn khala zatrzymał się, spojrzawszy to na mnie, to na mego przyjaciela, i najwyraźniej rozpoznając w nim przegrywa roku w walce z jego kumplem - Przynieść coś? Przekazać?
Drogo? :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz